Atlantycki Drang nach Osten
Napisał Michał Soska
Friday, 18 April 2008
Pomimo bojowych deklaracji składanych przed wyjazdem do Bukaresztu zarówno przez premiera, jak i przez prezydenta, szczyt NATO nie podjął decyzji w sprawie przystąpienia Gruzji i Ukrainy do Planu Działań Na Rzecz Członkostwa w NATO. Dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy w kolejne rozszerzenie Paktu Północnoatlantyckiego zaangażowała się Polska? Dlaczego w kwestii polityki zagranicznej premier i prezydent, kłócący się przecież bez końca w sprawach wewnętrznych, nagle przemawiają jednym głosem - i to głosem, który wyraźnie szkodzi interesom naszego kraju?
Czy naprawdę polski "interes strategiczny", o którym mówią i Tusk, i Kaczyński, leży w ciągłym drażnieniu Rosji i popieraniu działań wobec niej wrogich? I czy nie potwierdzamy przez to starego rosyjskiego stereotypu o Polsce jako wasalu USA i innych państw zachodnich, jako konia trojańskiego, przez którego przelewają się wszystkie fale wrogich najazdów i agresji zbrojnych?
W cieniu Ceausescu
Szczyt NATO w rumuńskiej stolicy nie mógł odbyć się w bardziej wymownym miejscu, niż budzący zgrozę monumentalny, socrealistyczny gmach Pałacu Ludu, wybudowany w czasach reżimu Nicolae Ceauşescu. W tym największym budynku Europy, a w zamierzeniach i całej kuli ziemskiej, spotkali się wielcy i możni tego świata (a także ich wiernopoddańczy satelici), by zadecydować o nowym zachwianiu globalnej, i tak już tylko symbolicznej równowagi na korzyść USA, które de facto pozostały jedynym imperium zdolnym do narzucania swej woli w skali światowej. Tym razem się jednak nie udało: szefowie rządów i przywódcy 26 państw członkowskich NATO, wbrew wyraźnym interesom amerykańskim, nie zaprosili Gruzji i Ukrainy do członkostwa w sojuszu. Szczególnie w wciąganie do struktur zachodnich kolejnych państw dawnego ZSRR, należących w oczach Rosjan do ich historycznego terytorium, do ich cywilizacji i ich strefy wpływów, zaangażowała się Polska. Choć wejście Ukrainy do NATO popierały także inne państwa środkowoeuropejskie, podejmujące swe decyzje raczej na podstawie historycznych awersji do kraju, który przez pół wieku był dla nich okupantem, tylko Polsce zależało tak bardzo, by – jak podała jedna z niemieckich gazet, "Süddeutsche Zeitung" – polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, posunął się do "fizycznego naciskania" na kanclerz Angelę Merkel oraz gróźb, że jeśli Niemcy nie poprą rozszerzenia Paktu Północnoatlantyckiego, spotka ich niewątpliwie straszna kara ze strony Polski, która "ma długą pamięć". A więc już nie tylko prowokujemy Rosję przez popieranie wymierzonych w jej bezpieczeństwo posunięć, ale i szantażujemy sąsiadów zachodnich.
USA kontra Europa
A tymczasem to właśnie Niemcy były głównym przeciwnikiem otwarcia NATO dla Ukrainy i Gruzji, które ich zdaniem nie są jeszcze w pełni gotowe do członkostwa. Podobną opinię wyrażała Francja. Jest jednak oczywiste, że prawdziwy powód ich sprzeciwu jest zupełnie inny: kraje te nie chcą po prostu uczestniczyć w amerykańskiej prowokacji, w euratlantyckim Drang nach Osten, w nowej krucjacie przeciwko Rosji, która posiadając własną cywilizację i własny, tak odmienny od zachodniego system wartości pozostaje zagrożeniem dla amerykańskiego Nowego Światowego Porządku, globalnego kapitalizmu i nihilistycznego relatywizmu moralnego.
Zarówno Niemcy, jak i Francja dostrzegają, że Rosja jest ważnym graczem światowej polityki. Nawet, jeśli nie jest już mocarstwem globalnym, to pozostaje potęgą regionalną, zdolną do współdecydowania w sprawach dotyczących przynajmniej części Europy oraz Azji. A przede wszystkim - jest bardzo pożądanym partnerem handlowym, dostarczającym gigantyczne ilości surowców naturalnych do Europy oraz stanowiącym nie mniejszy rynek zbytu dla towarów europejskich. Nie dostrzega tego tylko Polska, która zamiast wykorzystać swe strategiczne położenie, dające nam przecież świetną pozycję startową w rywalizacji o pozycję pośrednika pomiędzy Wschodem a Zachodem, dała się zaprzęgnąć do amerykańskiej polityki post-zimnowojennej. Paradoks polega więc na tym, że w obecnej sytuacji współpraca Niemiec z Rosją, która generalnie stanowi dla Polski zjawisko niekorzystne, stała się powodem słusznego odrzucenia nieczystej gry Ameryki, radykalnie popieranej przez nasz kraj. W imię interesów amerykańskich drażnimy Rosję, zamiast z nią współpracować.
Pomimo upadku komunizmu i rozpadu ZSRR Stany Zjednoczone wciąż traktują Rosję jako wroga, którego trzeba osłabiać, ograniczać i blokować. Amerykańska polityka "równowagi i hamulców", wbrew swej nazwie, z równowagą nie ma zbyt wiele wspólnego. Służy wyłącznie utrzymania słabnącej dominacji USA we współczesnym świecie, w którym w siłę rosną nowe mocarstwa, nie uznające amerykańskiej hegemonii. Te nowe ośrodki globalnej polityki nie podzielają de facto imperialistycznej filozofii Georga Busha, zgodnie z którą wolny rynek jest jedynym regulatorem stosunków społecznych, a indywidualizm i niczym nieograniczone prawa człowieka są ważniejsze niż dobro państwa i narodu - a Stany Zjednoczone są powołane do ich narzucanie i wymuszania na całym świecie. Każde państwo, które tych rozwiązań nie akceptuje, staje się automatycznie "państwem rozbójniczym" lub członkiem "międzynarodowej osi zła". Tymczasem te nowe ośrodki polityki globalnej posiadają własne cywilizacje, własne wielkie religie i własne ideologie - których tkwiący w przekonaniu o uniwersalności swych rozwiązań Zachód nie rozumie lub zrozumieć nie chce.
Myślenie zimnowojenne
Obok Chin, Indii, Japonii, a w przyszłości może i jednego ośrodka cywilizacji Islamu, takim właśnie rywalem USA jest prawosławna Rosja. I dlatego Stany Zjednoczone wciąż nie potrafią się wyzbyć myślenia zimnowojennego: zakładają bazy wojskowe w dawnych republikach radzieckich (zwłaszcza wzdłuż tzw. miękkiego podbrzusza Rosji, czyli jej południowych granic), popierają różne kolorowe rewolucje o antyrosyjskim zabarwieniu oraz chcą zainstalować służącą rzekomej obronie tarczę antyrakietową tuż u granic rosyjskiej strefy wpływów (albo po prostu: obszaru cywilizacji rosyjskiej). Tymczasem Ukraina, zwłaszcza jej prawobrzeżna część, stanowi zdaniem większości Rosjan rdzenny obszar prawosławnej cywilizacji. To tutaj powstał jeden z pierwszych organizmów państwowych na ziemiach rosyjskich, Ruś Kijowska. Prawobrzeżna Ukraina jest krajem prawosławnym, do którego nie dotarły wpływy Kościoła katolickiego i unickiego. W Kijowie znajduje się jedno z świętych miejsc prawosławia – Ławra Kijewsko-Peczerska. Na wschód od Dniepru, zwłaszcza w zagłębiu Donbasu i na Krymie, mieszka duża mniejszość rosyjska, wiążąca swe sympatie nie z Unią Europejską i z NATO, a z Rosją i Białorusią.
Istnieje wiele mieszanych, rosyjsko-ukraińskich rodzin. Tutaj największe poparcie ma prorosyjska Partia Regionów Janukowycza. Kiedy w 2006 roku miało dojść do manewrów NATO na Morzu Czarnym nieopodal Krymu, miejscowa ludność blokowała porty i organizowała antyamerykańskie demonstracje, zmuszając jankesów do wycofania się. Język ukraiński, zawierający wiele polonizmów, również ogranicza się raczej do zachodniej połowy kraju, we wschodniej panuje rosyjski. Ukraina, przynajmniej Ukraina prawobrzeżna, jednoznacznie zalicza się do strefy cywilizacji rosyjskiej. Wiedział o tym prezydent Putin, za którego kadencji Rosja podniosła się z kolan, na które rzucił ją próbujący zaprowadzić zachodni system parlamentarnej demokracji i kapitalizmu Borys Jelcyn. Rosja Putina zaczęła bronić swych interesów, potrafiąc sprzeciwić się, co prawda z większym lub mniejszym powodzeniem, dążeniom Stanów Zjednoczonych. Putin potrafił wyraźnie powiedzieć swoje niet w sprawie niepodległości Kosowa, tarczy antyrakietowej i rozszerzenia NATO. Czy równie zdecydowany i nieugięty będzie Miedwiediew, pokaże najbliższa przyszłość.
Nie tak jasno przedstawia się natomiast sytuacja w przypadku zachodniej części kraju. Zbyt duże były tu wpływy Europy na przestrzeni dziejów, zbyt wiele wieków o kulturze tych ziem stanowiły państwa należące do cywilizacji łacińskiej, by nie pozostawiło to skutków trwających po dzień dzisiejszy. Politycznie Ukraina jest wewnętrznie rozdarta. "Pomarańczowa rewolucja" odniosła zwycięstwo jedynie do linii Dniepru, a jej bastiony to Lwów i Kijów. Jej zwolennicy – to ludzie młodzi, naiwnie zauroczeni Zachodem, jego fałszywą wolnością i życiem pozbawionym moralnych zasad. Rozdarcie to stara się wykorzystać Ameryka, która po zwycięstwie Juszczenki i całego obozu "pomarańczowych" była pewna zwycięstwa. Integracja Ukrainy z NATO i Unią Europejską wydawała się być tylko kwestią czasu, a obok USA to Polska była tym krajem, który najbardziej się w wyrywaniu kolejnego państwa z rosyjskiej strefy wpływów zaangażował – nie bacząc nawet na to, że poparcie obozu, który legalne i zgodnie z prawem przeprowadzone wybory przegrał, stanowi pogwałcenie zasady suwerenności i zakazu ingerencji w sprawy wewnętrzne.
Kijowa taniec na linie
Ukraiński prezydent Juszczenko wydaje się jednak dostrzegać, że włączenie jego kraju w struktury polityczne i militarne Zachodu nie przebiegnie tak łatwo, jak by sobie tego zapewne życzył. Zdaje się widzieć, że zbyt duża część społeczeństwa nie popiera jego prozachodniego kursu. I wypowiada się wtedy rozsądnie, łagodząc społeczne napięcia i wewnętrzne podziały. Stało się tak podczas jego deklaracji, że ewentualne członkostwo Ukrainy w NATO poddane zostanie pod narodowe referendum, a także niedawnej przecież zapowiedzi, że Ukraina może zakazać drogą ustawową zakładania obcych baz wojskowych na jej terytorium. Pytanie tylko, czy zamiary te prezydent realizować rzeczywiście będzie, czy służyły one wyłącznie chwilowemu uspokojeniu nastrojów.
Pomimo chwilowego faska dalszej ekspansji Ameryka nie rezygnuje z planów rozszerzania euratlantyckiego imperium, podkreślając, że rozmowy będą toczyć się nadal, a droga Ukrainy i Gruzji do NATO nie została definitywnie zamknięta. Stany nadal występują w pozycji jedynego światowego imperium, odrzucając nawet rosyjskie plany kompromisu, polegające na zgodzie na tarczę w Czechach i Polsce w zamian za rezygnację z rozszerzenia NATO. Dla Rosji dotarcie Paktu Północnoatlantyckiego do jej granic stanowiłoby tak duże zagrożenie jej bezpieczeństwa i integralności terytorialnej, że będzie ona niewątpliwie sprzeciwiać się ze wszystkich sił planom ekspansji Zachodu na obszar jej dawnego panowania. I dlatego Putin grozi, iż wejście Ukrainy i Gruzji do NATO stanie się przyczyną nowego kryzysu międzynarodowego, zerwania wzajemnych stosunków politycznych oraz wycelowania rakiet w terytorium sąsiada. Kończy się jednak kadencja i Busha, i Putina. A jeśli ewentualny przyszły demokratyczny prezydent USA załagodzi kurs wobec Rosji, Polska pozostanie w swym antyrosyjskim nastawieniu osamotniona, skłócona i z wielkim sąsiadem na wschodzie, i z bogatymi i wpływowymi krajami Europy Zachodniej, a także pozbawiona poparcia Imperium zza Oceanu.
Michał Soska
Mysl Polska
Zamknij okienko