prof. Jerzy Robert Nowak, Nasz Dziennik,
Zbrodnie Zydowskich Ubekow
Zanim przejdę do szczegółowego opisu konkretnych zbrodni popełnionych po wojnie przez zbolszewizowanych Żydów, a zwłaszcza Żydów-ubeków, na Polakach, muszę szerzej ustosunkować się do różnych kłamliwych stwierdzeń próbujących zaciemnić prawdziwy obraz roli żydowskich komunistów w stalinizacji Polski.
Im dalej od czasów stalinizmu, tym uporczywsze są próby wybielania zbrodni żydowskich ubeków, pomniejszania rozmiarów ich roli w katowaniu i mordowaniu polskich patriotów, drastycznego zaniżania liczby ubeków żydowskiego pochodzenia. Swoisty rekord pod tym względem pobił rok temu ambasador Izraela w Warszawie Szewach Weiss, publicznie głosząc absurdalne nieprawdy o zaledwie kilku komunistycznych funkcjonariuszach żydowskiego pochodzenia w Polsce. Nieźle wtórował mu osławiony oszczerca Polaków zza Oceanu - Jan Tomasz Gross, pisząc o rzekomo zaledwie "kilku tuzinach" Żydów-ubeków w Polsce, czyli "drobiażdżku bez znaczenia", jak to filuternie określił. W rzeczywistości zaś mieliśmy jednoznaczną dominację żydowskiego pochodzenia zbrodniarzy komunistycznych na kluczowych pozycjach ubeckiego syndykatu zbrodni w dobie stalinizmu. Począwszy od faktycznego nadzorcy całego aparatu terroru, niszczącego tysiące polskich patriotów - Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny dla Polaków "morderca zza biurka", faktycznie zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano za jego zbrodnie na Polakach. Przypomnijmy, że nawet tak skrajna tropicielka rzekomego "antysemityzmu" w Polsce jak Alina Grabowska przypomniała w swoim czasie na łamach paryskiej "Kultury" (grudzień 1969 roku), iż: "W pierwszych latach powojennych (a nawet i później) znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi".
Obok dominacji żydowskich komunistów w UB trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko, zbyt często pomijane w książkach o ówczesnej historii. Otóż nie było chyba żadnej takiej haniebnej zbrodni na polskich bohaterach, na najszlachetniejszych polskich patriotach w dobie stalinizmu w Polsce, gdzie w tle nie kryłyby się cienie jakichś żydowskich katów. Od Bermana, Różańskiego, Fajgina, Brystygierowej, Romkowskiego, Światły, po Morela, Wolińską, Gurowską i Stefana Michnika. By przypomnieć choćby najskrajniejsze i najtrudniejsze do wyjaśnienia zbrodnie: na bohaterskim generale "Nilu" - Fieldorfie, słynnym "Anodzie" z "Zośki i Parasola" A. Kamińskiego czy westerplatczyku majorze Słabym.
Aby zrozumieć, jak absurdalne i nie mające niczego wspólnego z obiektywną prawdą historyczną są wszelkie próby wybielania roli zbolszewizowanych Żydów w UB, wystarczy po prostu przyjrzeć się dokładnie czołowym postaciom dominującym w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, czyli faktycznym syndykacie zbrodni w ówczesnej Polsce. Okaże się wówczas, że wszyscy czołowi prominenci MBP (poza jednym ministrem figurantem - Stanisławem Radkiewiczem) byli pochodzenia żydowskiego (por. szerzej mój tomik "Zbrodnie UB", "Biblioteka książek niepoprawnych politycznie", wyd. MaRoN, Warszawa 2001, s. 5-25). Działo się tak nieprzypadkowo, lecz zgodnie z zasadą Stalina: "dziel i rządź", wykorzystującą ludzi z mniejszości narodowych w Rosji i innych krajach ujarzmionych przez ZSRS do tym lepszego podporządkowywania narodów w nich zamieszkujących, zniszczenia ich uczuć narodowych i religii, które wyznawali. Do tego zaś najlepiej nadawali się ludzie jak najdalsi od patriotyzmu polskiego, węgierskiego, rumuńskiego, czeskiego czy litewskiego, a także od religii chrześcijańskiej, a więc komuniści żydowscy. Fakty są uparte w tym względzie.
Katowano głównie Polaków
Wybielaczom roli Żydów w UB i generalnie w stalinowskiej władzy oraz popełnionych przez nich zbrodni warto przypomnieć jednobrzmiące świadectwa na ten temat osób z jakże różnych środowisk intelektualnych od Marii Dąbrowskiej, Bohdana Cywińskiego i ojca Józefa M. Bocheńskiego po Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza. Najwybitniejsza chyba pisarka tego okresu, Maria Dąbrowska, w zapiskach w swym dzienniku pisała pod datą 17 czerwca 1947 roku: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków". Bardzo podobne w swej wymowie były zapiski Stefana Kisielewskiego. W dzienniku pod datą 18 października 1968 roku Kisielewski pisał: "Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi, zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z gojów". Niewiele później, 4 listopada 1968 r., Kisielewski zapisał w swym dzienniku: "Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał". Z kolei Bohdan Cywiński tak oceniał rolę Żydów w stalinizacji Polski na łamach podziemnego periodyku "Głos" w kwietniu 1985 roku: "Fakty manifestacyjnego popierania władzy komunistycznej zaraz po wojnie, wyjątkowe nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w aparacie władzy, a zwłaszcza w najbardziej znienawidzonych społecznie resortach bezpieczeństwa i propagandy oraz mnogość przykładów szczególnej ich wrogości wobec przejawów polskiego szacunku dla narodowej tradycji - wszystko to w jakiejś mierze pozostało w świadomości starszych pokoleń, powodując zrozumiałe urazy". W pierwszym odcinku tego cyklu przypominałem już wypowiedź innego intelektualisty katolickiego - ojca Józefa M. Bocheńskiego na łamach paryskiej "Kultury" (nr 7-8 z 1986 r.) akcentującą rolę Żydów kierujących komunistyczną policją bezpieczeństwa za wymordowanych przez tę policję "bardzo wielu spośród najlepszych Polaków".
I wreszcie świadectwo noblisty Czesława Miłosza, tym wymowniejsze, że chodzi o intelektualistę znanego ze skrajnie prożydowskiej postawy. Otóż właśnie Miłosz stwierdził w niemal zupełnie nieznanym w Polsce (poza moimi tekstami) wywiadzie dla wydawanego w Stanach Zjednoczonych czasopisma "Tikkun" (nr 2 z 1987 roku), mówiąc o żydowskich komunistach: "Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce i również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa, ponieważ oni byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność" [podkr. - J.R.N.]. W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził i ktoś mało poinformowany mógłby go nawet oskarżyć o antysemityzm. Żydzi nie zajęli jednak wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach partii i w bezpiece. Parę ważnych stanowisk zostawili, były tam nie-żydowskie wyjątki, jak choćby Bierut czy Radkiewicz (żonaty z żydowską komunistką), ale obaj grali raczej rolę figurantów. Generalnie jednak Miłosz celnie określił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski.
Z rękami umaczanymi po łokcie we krwi
Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również prawdziwie uczciwe i obiektywne świadectwa Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia, w książce "Być Żydem", Warszawa 1993 r., s. 181, pisał: "Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów niż ofiar". W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, "byli sędziami czy prokuratorami z rękami umaczanymi po łokcie we krwi" [podkr. J.R.N.]. Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego, który zadebiutował po wojnie, Leopold Tyrmand, tak pisał w 1972 roku w swej wciąż świadomie przemilczanej w Polsce książce "Cywilizacja komunizmu": "Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez prawie 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy Wschodniej ciężko prześladowali ludzi - w tym także innych Żydów - walczących o prawo do niezawisłości sumienia. (...) Ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach" (L. Tyrmand: "Cywilizacja komunizmu", Londyn 1972, s. 220-221).
Zaciskali pętlę na szyjach narodów
W innym miejscu swej książki Tyrmand przypomniał z goryczą, w jak wielkim stopniu działacze komunistyczni pochodzenia żydowskiego stali się nieocenionym wprost narzędziem dla Sowietów w ich terrorze zmierzającym do trwałego ujarzmienia Europy Środkowej. Jak pisał Tyrmand: "Gdy Armia Czerwona przystępowała do sowietyzowania Europy Wschodniej na czele czechosłowackiej ekipy partyjnej stał Żyd [R. Slansky - sekretarz generalny partii komunistycznej - J.R.N.], Węgry kneblował Żyd [M. Rakosi - J.R.N.], w Rumunii rządziła Żydówka [A. Pauker - J.R.N.], a Polska miała u władzy figuranta - Polaka, za którym na węzłowych pozycjach stali żydowscy komuniści, wypełniający z fanatycznym oddaniem najbezwzględniejsze rozkazy Kremla. Za przywódcami zaś stały lojalne szeregi komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jedynie byli w stanie uruchomić gospodarkę i administrację w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, czyli w krajach drobnomieszczańskich, w których antykomunizm był rodzajem ogólnonarodowej religii. O czym Stalin wiedział. Wiedział, że tylko fanatycznie oddani komunizmowi Żydzi mogą zrobić dlań tę wstępną i niezbyt czystą robotę, co było częścią nr 1 planu. Z nadgorliwym zapałem rzucili się [Żydzi - J.R.N.] do sowietyzowania wschodnioeuropejskich społeczeństw, do budowania socjalizmu, do zacieśniania komunistycznej pętli na szyjach narodów starych [podkr. J.R.N.], odpornych na przemoc i doświadczonych w walce o polityczną niepodległość. Swym zelanctwem przekreślili największą szansę, jaką mieli Żydzi na tych terenach od średniowiecza (...) eksponowany serwilizm Żydów-komunistów w służbie sowieckiego imperializmu sprawiał wrażenie samobójczego obłędu". Przypomnijmy jeszcze parę obiektywnych świadectw osób wywodzących się ze środowisk żydowskich. Wybitny twórca polski pochodzenia żydowskiego Marian Brandys zapisał w swym "Dzienniku 1976-1977" (Warszawa 1996, s. 233, 244): "Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (...) Żydzi garnęli się do władzy jak ćmy do ognia". Słynny żydowski partyzant, później zakonnik, ojciec Daniel Rufeisen stwierdził: "I jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski" (cyt. za A. Tuszyńska: "Kilka portretów z Polską w tle", Gdańsk 1993, s. 138). Żydowska lekarka A. Blady Szwajgier tak po latach zwierzała się w rozmowie z Anką Grupińską: "Proszę nie zapominać, jaka była rola Żydów w Polsce w okresie powojennym. Kiedy dziś rozlicza się zbrodnie stalinizmu... A nie mogę powiedzieć, żeby tam Żydów nie było (...) Niech pani pamięta, że większość tych Żydów, którzy wrócili po wojnie z Rosji, zajęła natychmiast najlepsze stanowiska (...) Łatwiej było Żydowi o to stanowisko niż Polakowi. Bardzo to mądra polityka Stalina (...) Żydom bardziej wierzono niż Polakom (...) Ja myślę, że Polacy po wojnie, wielu z nich przeżyło potworny koszmar. I niestety, utożsamiane to jest z Żydami (...) Ta ojczyzna była niedobra nie tylko dla Żydów, prawda? Zresztą po wojnie była najmniej niedobra dla Żydów" (A. Grupińska: "Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego", Warszawa 2000, s. 184, 186).
Jak mordowano Polaków
Przypomnijmy tu również, jak oceniał rolę Żydów w polskiej bezpiece świetnie znający problematykę stosunków polsko-żydowskich po 1944 roku żydowski publicysta z USA John Sack. W książce wydanej również w polskim przekładzie w latach 90. w Gliwicach, lecz starannie przemilczanej w najbardziej wpływowych mass mediach, Sack opisał zbrodnie Salomona Morela i współdziałających z nim żydowskich ubeków na setkach niewinnych więźniów, zgromadzonych w obozie w Świętochłowicach w 1945 roku. Sack pisał tam m.in. (polski przekład s. 96): "(...) dlaczego więc Stalin był stronniczy wobec Żydów (...) Z jego rozkazu pewien Żyd, którego ojciec zginął w Treblince, miał zostać szefem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a szefami wszystkich jego departamentów mieli także zostać Żydzi, aczkolwiek od tego momentu ich nazwiska nie miały być żydowskie, tylko takie jak 'generał Romkowski' albo 'pułkownik Różański'. Z czasem ci ludzie wyznaczyli wszystkich dowódców bezpieczeństwa w Polsce".
W innym miejscu tej samej książki (s. 228-229) John Sack pisał: "W miejscach takich jak Gliwice, Polacy stawali przy więziennych ścianach, a ludzie z Wydziału Wykonawczego przywiązywali ich do wielkich, żelaznych pierścieni, mówili: - Gotów! - Cel! Pal! - zabijali ich i ostrzegali polskich strażników - Trzymajcie język za zębami! - Strażnicy, jako Polacy nie byli tym zachwyceni, ale Jakubowie, Józefowie i Pinkowie z wyższych szczebli Urzędu, pozostali wierni Stalinowi, ponieważ uważali się za Żydów, nie zaś polskich patriotów (...) [podkr. J.R.N.]. Warto zapamiętać to stwierdzenie znakomitego żydowskiego autora z USA, akcentującego, że żydowscy mordercy ubeccy zabijający Polaków wcale nie tracili żydowskiej tożsamości narodowej po zostaniu komunistami, lecz dalej uważali się za Żydów.
Godna uwagi jest również ocena jednego z czołowych intelektualistów żydowskiego pochodzenia na emigracji - Zygmunta Hertza, współzałożyciela Instytutu Literackiego w Paryżu. Znany skądinąd ze skłonności do idealizowania Żydów i ostrego dokładania przy różnych okazjach Polakom jako "Polaczyskom", Hertz zdobył się jednak na bardziej obiektywną refleksję na tle wydarzeń marcowych z 1968 roku. Refleksję, na którą na pewno nie byłoby stać ani Adama Michnika, ani Dawida Warszawskiego, ani Władysława Bartoszewskiego, et consortes. Otóż właśnie wówczas, 26 marca 1968 roku, Z. Hertz tak pisał w liście do Czesława Miłosza: "Antysemityzm wypuścił nie tylko nowe liście, ale zakwitł różą. I ja się też nie dziwię. Żydzi grali od początku głupio - po cóż był ten run na UB i posady [podkr. - J.R.N.]. Jakaż niegodność w tym narodzie. Przykro mi to stwierdzić, ale dali antysemitom znakomitą broń do ręki" (cyt. za: Z. Hertz: "Listy do Czesława Miłosza 1952-1979", Warszawa, s. 286).
Różański - "Polak", Mickiewicz - "Żyd"
Od lat ulubioną metodą negowania odpowiedzialności Żydów za zbrodnie stalinizmu w Polsce stała się formuła głosząca, że Żyd-komunista i ubek jakimś dziwnym sposobem przestawał być Żydem, bo przechodząc na komunizm, wyrzekał się religii żydowskiej. Co ciekawsze, głównymi głosicielami tego typu teorii są najczęściej osoby skłonne równocześnie do najskrajniejszych oskarżeń na temat rzekomych zbrodni "polskiego antysemityzmu" wobec Żydów, ba, doszukiwania się ich rzekomego chrześcijańskiego rodowodu. Absurdy dowodzeń, głoszących, że Żyd, stając się komunistą i ubekiem, momentalnie przestaje być Żydem, można by było obalać na rozlicznych przykładach. Jak na przykład wytłumaczyć to, że tak liczni Żydzi, byli ubecy i KGB-owcy, po straceniu szans na "twórcze" rozwijanie swego bezpieczniackiego zawodu w Polsce czy w Rosji, tak gromadnie pośpieszyli do Izraela. Czy to wraz z utratą bezpieczniackich synekur nagle niespodziewanie budziła się w nich dopiero żydowskość. Przypomnę, że znany izraelski pisarz Amos Oz mówił w wywiadzie dla "Wprost" 2 października 1994 r., że Izrael stał się schronieniem dla co najmniej 20 tysięcy byłych oficerów KGB. Czy to tylko przypadkiem w Izraelu znaleźli schronienie tacy niegdyś zbrodniczy ubecy jak Salomon Morel?! I dlaczego Izrael nie chce wydać Polsce tego rzekomo nie Żyda, bo ubeka i komunistę, Polsce, która ściga go międzynarodowym listem gończym za ludobójstwo?
A jak wytłumaczyć to, że najkrwawsi nawet żydowscy zbrodniarze z bezpieki życzyli sobie przed śmiercią żydowskiego pogrzebu religijnego? Tak było w przypadku okrutnego nadrządcy węgierskiej bezpieki w Biurze Politycznym KC WPP - "węgierskiego Bermana" - Mihaya Farkasa. I tak było w przypadku jednego z najokrutniejszych katów Polaków Jacka Różańskiego (Goldberga) - wspomniał o tym prof. Andrzej Paczkowski. W przypadku Różańskiego (Goldberga) miało więc miejsce ciągłe zmienianie przynależności narodowej: najpierw Żyd, potem jako komunista i ubek - już rzekomo nie-Żyd i wreszcie na łożu śmierci - znowu najprawdziwszy Żyd. Swoją drogą ciekawa jest metoda, z jaką niektórzy żydowscy szowiniści próbują się zapierać żydowskości zbrodniarzy typu Różańskiego, Bermana czy Morela, a równocześnie tym skwapliwiej przywłaszczać na rzecz żydowskości różnych wielkich Polaków typu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat autorzy żydowscy od Adama Sandauera po Henryka Grynberga atakowali jako rzekomych "antysemitów" wszystkich polskich badaczy przeczących rzekomej "żydowskości" Mickiewicza jako "antysemitów". Aż nagle cała bajda prysła jak bańka mydlana. Białoruski uczony znalazł dokumenty na temat rodowodu matki Mickiewicza, wywodzącej się z polskiej rodziny szlacheckiej, znanej na Nowogródczyźnie już na początkach XVII wieku. Pytam, kiedy pan H. Grynberg zdobędzie się na przeproszenie polskich mickiewiczologów, których z taką łatwością oskarżał jako antysemitów, bo negowali kłamstwa o pochodzeniu naszego wieszcza?
Istnieje wiele innych szczegółowych świadectw, także autorów żydowskich, dowodzących, że dominujący w stalinowskim UB Żydzi byli żydowskimi szowinistami - polakożercami, którzy po prostu dawali upust swej nienawiści wobec bezbronnych Polaków. Taką opinię wyraża Teofila Weintraub, Żydówka z pochodzenia, w zbiorze wywiadów Ruty Pragier: "Żydzi czy Polacy" (Warszawa 1992, s.120: "Różański. Jego sekretarka mówiła mi, że był polakożercą. Nienawidził ludzi". Pisałem już, że osławiony wicedyrektor departamentu śledczego MBP Józef Światło (Fleischfarb) osobiście torturował wielu polskich patriotów, szczególnie okrutnie zachowując się podczas przesłuchań działaczy dawnego Stronnictwa Narodowego. Zwierzchnik Światły, Roman Romkowski (Natan Grunspan-Kikiel), w oświadczeniu złożonym 10 października 1954 r. stwierdzał, że "w różnych wynurzeniach Światły występował coraz silniej nacjonalistyczno-żydowski sposób reagowania na niektóre posunięcia personalne" (por. S. Marat, J. Snopkiewicz: "Ludzie bezpieki", Warszawa 1990, s. 23). Inny twórca ubeckiego terroru, dyrektor departamentu śledczego Anatol Fejgin znany był z rozlicznych donosów na rzekomych "nacjonalistów polskich" już w okresie lwowskim 1939-41. Żydowskim szowinistą, tropicielem "polskiego nacjonalizmu" i "antysemityzmu" był główny odpowiedzialny za zbrodnie stalinowskie w Polsce Jakub Berman, który odpowiedzialność w Biurze Politycznym KC PPR, a później KC PZPR za sprawy bezpieki łączył z nadzorem życia ideologicznego i kultury. Prowadził on nieubłaganą walkę z polskim dziedzictwem narodowym, zgodnie z głoszoną przez niego zasadą, że wszelki flirt z polskim uczuciem narodowym doprowadzi do "wypuszczenia złych duchów Polski, z antysemityzmem włącznie" (por. książka filozofa Andrzeja Walickiego, skądinąd bardzo zaprzyjaźnionego z naszymi czołowymi "Europejczykami", pt. "Zniewolony umysł po latach", Warszawa 1993, s. 329). Berman, który powinien przykładnie zawisnąć na szubienicy za swe zbrodnie wobec Polaków, miał czelność jeszcze w wiele lat później - w 1981 roku - przekonywać Torańską, że polskie społeczeństwo jest w swojej konsystencji bardzo semickie. [od red. NW: sądząc z książki prof. J.R.Nowaka "Zbrodnie UB" powinno tu być "antysemickie"]
Dawni ubecy oskarżają Polaków
Ciągle za mało znana jest niezwykle szkodliwa rola, jaką odegrali emigrujący na Zachód po 1956 roku lub w kolejnej fali po marcu 1968 roku byli żydowscy ubecy. Wszędzie, gdzie przybywali, do USA, Izraela, Szwecji czy Danii, starali się upowszechniać jak najgorsze opinie o Polsce i Polakach. Przede wszystkim starali się "odegrać" na Polakach za utratę w czasie postalinowskiej "odwilży" intratnych posad piastowanych przez lata w stalinowskim aparacie władzy. Wskazał na to w jednym z wywiadów jako na istotne źródło upowszechnienia postaw antypolskich Andrzej Zakrzewski, zmarły parę lat temu minister kultury RP, mówiąc: "(...) istnieje grupa ludzi, na którą zwrócili mi uwagę przyjaciele w Izraelu. Nazwali ich 'poszukiwaczami antysemityzmu'. Ci łapacze rekrutują się z dawnego aparatu partyjnego, bezpieki, którym tu było dobrze - dywany, telefony, sekretarka. Wyjechali - i okazało się, że są bez zawodu. Tu rządzili, a tam? Ta zadra ich uwiera" ("Chamy i Żydy - rok 1995. Rozmowa R. Walenciaka z prof. A. Zakrzewskim, "Przegląd Tygodniowy" z 2 sierpnia 1995).
Część z tych byłych ubeków, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia, zamieszanych w katowanie Polaków w dobie stalinizmu, dostrzegła bardzo dla siebie dogodną okazję w kampanii antypolonizmu. Z jednej strony była to dla nich szansa na całkowite odwrócenie uwagi od swej ponurej przeszłości. Z drugiej zaś okazja do przedstawienia ofiar komunistycznego terroru, który sami reprezentowali, jako narodu "faszystów" i "antysemitów" (vide: to co się dzisiaj robi dla zapobieżenia wydania byłej prokurator Wolińskiej).
Profesor Andrzej Walicki tak pisał na temat zachowania byłych żydowskich ubeków w krajach skandynawskich: "Otóż spotkałem w Danii również pomarcowych emigrantów. Ale E., znajoma Zimanda, urocza dziewczyna, zraniona i oburzona wypadkami 1968 roku, ale jeszcze bardziej oburzona zachowaniami byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, którzy po przyjeździe do Danii zaczęli odgrażać się Polakom, występować z antypolskimi wypowiedziami w telewizji, a we własnym gronie śpiewać po hebrajsku syjonistyczne pieśni (zdumiewało ją - i mnie też - że takie pieśni były im znane)" (por. A. Walicki: "Zniewolony umysł po latach", Warszawa 1993, s. 71). Pod wpływem pobytu w Danii prof. Walicki tak komentował partyjne boje frakcji "chamów" i "Żydów" w PZPR: "Pobyt w Danii utwierdził mnie w przekonaniu, że u podstaw wszystkiego leżą konflikty zdegenerowanej góry partyjnej i panów z MSW - mówili mi tu znajomi emigranci (a więc nie moczarowcy), że do Danii przyjechało także sporo 'pułkowników' z niesamowitą hucpą, nienawiścią do Polski (bo dla nich Polska to ich koledzy) i autentycznym, zrodzonym z 'niewdzięczności' tych, dla których pracowali nacjonalizmem żydowskim" (por. tamże, s. 73).
To właśnie z tego grona dawnych stalinowców, ubeków i politruków wywodziła się i wywodzi duża część najbardziej nieubłaganych oszczerców Polski i Polaków na Zachodzie. To im najbardziej zależało na zniesławieniu Polski w świecie, aby całkowicie podważyć wiarygodność jakichkolwiek przyszłych oskarżeń za ich dawne czyny w Polsce.
Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 4) 02.12.2002
Rozmiary zbrodni popełnionych na Polakach w czasie stalinizmu przez zbolszewizowanych Żydów były i są w pełni dostrzegane przez wszystkich obiektywnych badaczy naukowych, zarówno polskich, jak i zagranicznych.
I tak np. najsłynniejszy zagraniczny historyk badający historię Polski prof. Norman Davies pisał wprost o "tysiącach polskich Żydów, którzy stracili twarz przez związanie się z okrutnym powojennym reżimem stalinowskim" (por. tekst N. Daviesa w "The New York Reviwe of Books" z 20 listopada 1986 r.). Już na początku stalinizacji Polski mamy wiele jakże wymownych, strasznych przykładów dążeń niektórych żydowskich komunistów do maksymalnego nasilenia represji na polskich patriotach, łącznie z ich egzekucjami. Jednym z najbardziej fanatycznych rzeczników intensyfikacji takiego terroru był Leon Kasman, później przez wiele lat zajmujący wpływowe stanowisko redaktora naczelnego organu KC PZPR "Trybuny Ludu". To on najgwałtowniej gardłował podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku za zaostrzeniem represji. "Wsławił się" wówczas powiedzeniem: "Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, która jest hegemonem, nie spadła nawet ani jedna głowa" (cyt. za tekstem P. Lipińskiego: Bolesław Niejasny, "Magazyn Gazety Wyborczej" z 25 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. Terroru dyrygowanego i realizowanego głównie przez targowiczan o żydowskim rodowodzie, na czele z Bermanem, Różańskim i Światło.
Szefowie syndykatu zbrodni
W czasie gdy usilnie próbuje się zaniżać procentową liczbę Żydów w UB, warto przypomnieć jedną niezaprzeczalną sprawę. To żydowscy komuniści stanowili co najmniej 90 procent kierowniczych kadr w stalinowskiej bezpiece, tych, którzy faktycznie nią rządzili: od Bermana i Romkowskiego po Brystygierową i Fejgina. Niemal wszyscy dyrygenci terroru ubeckiego w Polsce, który pochłonął tysiące ofiar z polskich środowisk patriotycznych, byli Żydami z pochodzenia. (*) Symboliczna wprost pod tym względem była rola Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny morderca zza biurka, faktyczny zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano. Towarzyszyła mu cała rzesza bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia. Jak wyznawał jeden z byłych prominentów stalinowskich Wiktor Kłosiewicz w rozmowie z Teresą Torańską - wszyscy dyrektorzy departamentów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego byli żydowskiego pochodzenia. Spośród najbardziej skompromitowanych bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia można przypomnieć choćby nazwiska takich osób, jak wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego: Mieczysław Mietkowski, Mojżesz Bobrowicki i Roman Romkowski (Grunspan-Kikiel), dyrektor Departamentu Śledczego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józef Różański (Goldberg), jego zastępca Józef Światło (Fleichfarb), dyrektor V Departamentu MBP Luna Brystygierowa ("krwawa Luna"), dyrektor X Departamentu MBP Anatol Fejgin, dyrektor VII Departamentu, a później dyrektor III Departamentu MBP Józef Czaplicki, zwany "Akowerem", od roli odegranej w prześladowaniu AK-owców. Dodajmy do tego, że decydującą rolę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego odgrywał Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego pochodzenia. Dodajmy winnych represji tak licznych sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia typu Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za mord na generale "Nilu" E. Fieldorfie sędzi Marii Gurowskiej, zastępcy szefa Najwyższego Sądu Wojskowego, Oskara Szyi Karlinera, szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, płk. Stefana Kuhla, zwanego "krwawym Kuhlem", prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkiela, płk. Nachuma Lewandowskiego, sędziego Stefana Michnika, etc. Dodajmy do tego rolę odgrywaną przez żydowskich komunistów jako szefów terenowych UB (por. szerzej J.R. Nowak: "Zbrodnie UB", Warszawa 2001, s. 22-25). (od red. NW: patrz też QUIZ: Zbrodnie UB)
Zdumiewa szczególna skłonność żydowskich adeptów stalinizmu do gromadzenia się w aparacie okrutnego terroru, przede wszystkim w resorcie bezpieczeństwa. I to nie tylko w Polsce, ale i w sowieckim NKWD czy w Służbie Bezpieczeństwa, opanowanych przez Rosję krajów Europy Środkowej. Dość wskazać takie nazwiska, jak przypomnianego przez Sołżenicyna twórcę całego systemu sowieckich "gułagów" Frenkla czy szefa sowieckiej bezpieki Jagodę. (*) Znany pisarz izraelski Amos Oz mówił w wywiadzie dla "Wprost" z 2 października 1994 r., że w dzisiejszym Izraelu w rezultacie emigracji z ZSRS znalazło się co najmniej dwadzieścia tysięcy byłych oficerów KGB (!!!). Na Węgrzech, którymi przez cały okres stalinizmu rządziła czwórka działaczy żydowskiego pochodzenia (Rákosi, Gerö, Farkas i Revai), bezpieka była całkowicie zdominowana przez żydowskich aparatczyków. (*) Jak pisał jeden z najwybitniejszych we współczesnym świecie badaczy historii Węgier Charles Gati w książce wydanej z posłowiem amerykańskiego ambasadora w Budapeszcie Marka Palmera: "Trzon policji politycznej, znienawidzonej AVO, potem AVH składał się w 70-80 procentach z Żydów" (*) (C. Gati: Magyarország a Kreml arnyékában, Budapest 1990, s. 103).
Zamordowanie bohatera Podziemia
Niezliczonych oficerów UB, sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego obciąża nie tylko fakt prześladowań najlepszych polskich patriotów, lecz i to, że uczestniczyli w nich w sposób wyjątkowo okrutny, nie okazując nawet cienia litości dla całkowicie niewinnych Polaków. Nieprzypadkowy jest fakt nagromadzenia żydowskich komunistów w przypadkach katowań, mordów sądowych i egzekucji wielu osób szczególnie zasłużonych dla Narodu Polskiego, a nawet jego bohaterów. Powrócę znów w tym kontekście do sławetnej wypowiedzi katolewicowego "autorytetu" ks. Michała Czajkowskiego z 16-17 września 2000 r. na łamach "Gazety Wyborczej", w której zapewniał, iż rzekomo żaden Polak nie zginął z powodu żydowskiego antypolonizmu. Domorosły znawca historii jakoś nie zauważył zamordowania tysięcy polskich patriotów na skutek zbrodni kierowanych przez żydowskich komunistów, w tym zbrodni na generale "Nilu" - Emilu Fieldorfie.
"Czerwoną" prokurator, która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania, torując drogę do mordu sądowego, była Helena Wolińska (Fajga Mindlak Danielak). W 1952 roku odbył się trwający zaledwie jeden dzień proces gen. Fieldorfa. Bohaterski generał, należący niegdyś do najusilniej tropionych przez hitlerowców dowódców AK, został oskarżony o rzekomą współpracę z Niemcami i wydawanie rozkazów mordowania sowieckich partyzantów, członków PPR, AL i Żydów. Były to całkowicie sfingowane zarzuty, jak później, po dziesięcioleciach udowodniono na rozprawie rehabilitacyjnej. Rozprawę prowadziła sędzia - komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman. W rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen "Nila" jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Przewodnicząca rozprawie 16 kwietnia 1952 r. sędzia Gurowska bez wahania wydała wyrok śmierci. Wyrok oparła na art. 1 pkt 1 Dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy. Sąd Najwyższy w składzie: sędzia dr Emil Merz (przewodniczył rozprawie), sędzia Gustaw Auscaler, prokurator Paulina Kern (cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu) i sędzia Igor Andriejew zatwierdzili wyrok śmierci na polskiego bohatera.
Bezowocne okazało się odwołanie gen. Fieldorfa od wyroku i prośby o łaskę skierowane do komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta przez żonę generała i jego ojca. Pisał on do Bieruta w rozpaczliwej próbie ratowania życia syna: "Jestem starcem liczącym 87 lat życia - emerytowanym maszynistą kolejowym pochodzenia czysto robotniczego. W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w 1941 r., do czego przyczyniła się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o grozie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z mych dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem nie do zniesienia". Dnia 12 grudnia 1952 r. sędziowie Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andriejew negatywnie zaopiniowali prośbę o łaskę dla generała. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wykonaniu wyroku bieg nadała prokurator Alicja Graff. W dniu 24 lutego 1953 roku wyrok śmierci na gen. Fieldorfie został wykonany przez powieszenie.
Spokojne życie zbrodniarzy
Komunistyczni zbrodniarze żydowskiego pochodzenia, odpowiedzialni za zamordowanie jednego z bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego nigdy nie zostali ukarani, spokojnie żyli w dostatku dzięki swym zbrodniczym "zasługom" dla stalinizacji Polski. Główna winowajczyni sądowego mordu na gen. Fieldorfie - sędzia Maria Gurowska - cieszyła się różnymi zaszczytami i splendorami. Po 1952 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Aż do 1970 r. pracowała jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości. A później, na wniosek ministra sprawiedliwości, otrzymała "w drodze wyjątku" specjalną emeryturę dla szczególnie zasłużonych. Nigdy nie żałowała swej roli w popełnionej zbrodni. W "Życiu Warszawy" z 12 sierpnia 1995 r. pisano: "Gurowska nie poczuwa się do winy i utrzymuje, że decyzję o skazaniu Fieldorfa podejmowała w zgodzie z własnym sumieniem". Po wszczęciu przeciwko niej w 1994 r. postępowania sądowego w związku ze zbrodnią sądową na gen. Fieldorie Gurowska konsekwentnie odmawiała zapoznania się z materiałami aktu oskarżenia i stawienia się na przesłuchanie, twierdząc, że dalej chroni ją immunitet jako sędziego. Zmarła na początku 1998 r. Śmierć uchroniła ją od publicznego przypomnienia jej haniebnej zbrodni i stanięcia oko w oko z rodziną zamordowanego.
Inny odpowiedzialny za sądowy mord na gen. Fieldorfie - przewodniczący składu Sądu Najwyższego, który zatwierdził wyrok śmierci na generale - sędzia Emil Merz orzekał w Sądzie Najwyższym aż do osiągnięcia wieku emerytalnego na początku lat 60. Później wyjechał do Izraela, gdzie zmarł na początku lat 90. Kolejny współwinny mordu sądowego - sędzia Gustaw Auscaler w styczniu 1958 r. wyjechał do Izraela, gdzie zmarł w 1988 r. Jeden ze współsprawców zbrodniczego wyroku - prokurator Benjamin Wajsblech (zatwierdzał ostateczną wersję wyroku) zmarł w 1991 r. w Warszawie. Współodpowiedzialna za zatwierdzenie zbrodniczego wyroku w Sądzie Najwyższym prokurator Paulina Kernowa zmarła w 1980 r. w Izraelu. Ze współwinnych zbrodni żyje dziś tylko (w Londynie) prokurator Helena Wolińska-Brus.
Gdy po śmierci Bieruta i zmianach październikowych 1956 r. w Polsce pod naciskiem rodziny generała i presją opinii publicznej wznowiono śledztwo w sprawie gen. Fieldorfa, szybko zaczęły się próby jego zastopowania ze strony żydowskich komunistów mocno usadowionych na bardzo wpływowych stanowiskach w sądownictwie i prokuraturze. Jak pisał w "Gazecie Polskiej" z 8 września 1994 r. Stanisław Duczymiński: "W toku nowego postępowania, o utrzymanie zbrodniczego wyroku w mocy zajadle zabiegał m.in. Leon Prenner, jeszcze jeden z funkcjonariuszy Prokuratury Generalnej. Jego zdaniem, mimo stosowania 'niedozwolonych metod śledztwa' i innych 'wadliwości' procesu, jeden zarzut utrzymać się musi, a mianowicie ten, że dowodzony przez Generała Kedyw AK zwalczał sowieckie bandy i likwidował je wraz z działającymi w tych bandach Żydami" (S. Duczymiński: Skazany na śmierć i zapomnienie. Gen. August Emil Fieldorf "Nil", "Gazeta Polska" z 8 września 1994 r.). Ostatecznie w lipcu 1958 r. śledztwo przeciwko zamordowanemu generałowi umorzono z powodu braku dowodów, że popełnił zarzucane mu czyny. Do rehabilitacji generała Fieldorfa doszło dopiero w 1989 r. Warto przypomnieć, że czołowy nadzorca stalinowskiego syndykatu zbrodni w Polsce Jakub Berman konsekwentnie wypierał się jakiejkolwiek odpowiedzialności za sądowy mord na gen. Fieldorfie. Indagowany w tej sprawie przez Teresę Torańską twierdził, że w ogóle nie przypomina sobie sprawy gen. Fieldorfa. Dodał, że "jeśli Fieldorf należał do czołówki AK-owskiej, z pewnością jego sprawa nie została załatwiona na niskim szczeblu. Musiała mnie jednak akurat ominąć" (T. Torańska: "Oni", Warszawa 1989, s. 153). Biedny pominięty Berman! Komunistyczny wielkorządca, odpowiedzialny za nadzór nad bezpieką w Biurze Politycznym KC PZPR "nie wiedział" o tak ważnej sprawie, jak proces b. szefa Kedywu AK gen. Fieldorfa. "Nieposłuszni" podwładni "ośmielili się" nie poinformować go o takiej sprawie.
Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 5) 16.12.2002
Cytowałem już na łamach "Naszego Dziennika" wypowiedź słynnego intelektualisty katolickiego ojca Józefa M. Bocheńskiego z łamów paryskiej "Kultury" (czerwiec 1986 r.) o tym, że znacznie więcej Polaków zostało zamordowanych przez Żydów niż odwrotnie.
W odpowiedzi na polemiczne listy żydowskie, wybraniające rolę Żydów, o. Bocheński napisał kilka miesięcy później (paryska "Kultura" z września 1986 r.): "W sprawie zabójstw Polaków przez Żydów znajduję w korespondencji ze strony żydowskiej niemal jednogłośne twierdzenie, że takich zabójstw nie było. Co prawda - przyznaje się - wielu Polaków zostało zamordowanych przez 'osoby żydowskiego pochodzenia', należące do Bezpieki - ale Żydzi jako tacy nigdy nikogo nie zabili. Tej argumentacji nie mogę uznać za przekonywującą. Czy Żydzi mordowali Polaków jako tacy, czy nie jako tacy, wydaje mi się pytaniem raczej subtelnym - zwłaszcza że jedną z przyczyn owych mordów była, moim zdaniem, nienawiść do wszystkiego co polskie ze strony morderców. Moim zdaniem, jest oczywistym faktem, że wielu, bardzo wielu Polaków zginęło z ręki niektórych Żydów. Istnieje morderczy antypolonizm żydowski" [podkr. - J.R.N.].
Warto w tym kontekście przypomnieć również jakże wymowne stwierdzenia b. posła do Sejmu RP, Czesława Bieleckiego, który pisząc z pozycji Polaka żydowskiego pochodzenia stwierdził na łamach "Najwyższego Czasu" z 7 lipca 2001 r., m.in.: "Są sprawy, za które też Żydzi muszą przepraszać. Nie może być tak, że jeżeli prokurator Helena Wolińska zabiła sądowo naszego bohatera gen. Emila Fieldorfa, to społeczność żydowska nie jest za to odpowiedzialna".
"Potwór w mundurze"
Współodpowiedzialna za mord na bohaterskim generale Helena Wolińska faktycznie nazywała się Fajga Mindlak Danielak. Nazywano ją "potworem w mundurze", bo słynęła z okrucieństwa, sadyzmu i ogromnego wyrachowania. W czasie wojny porzuciła męża Włodzimierza Brusa dla zaczynającego robić wówczas przyśpieszoną komunistyczną karierę Franciszka Jóźwiaka. Jak opowiadał jego brat Józef Jóźwiak, na długo "przyczepiła się do niego i razem zamieszkali. On nie miał żony i w pewnym sensie taki układ mu odpowiadał". Wolińska zawdzięczała Jóźwiakowi całą swoją karierę. Najpierw umożliwił jej skończenie studiów prawniczych, potem załatwił pracę w Komendzie Głównej MO, a następnie w prokuraturze (wg T.M. Płużańskiego: Rodzina bała się "Leny". Ciągle chodziła w mundurze, "Życie Warszawy" z 31 października 1998 r.). Franciszek Jóźwiak tym mocniej mógł pomóc Wolińskiej w karierze, że był komunistą wielce wpływowym. W pierwszych latach po wojnie był komendantem głównym Milicji Obywatelskiej, później przez wiele lat członkiem Biura Politycznego KC PZPR, przewodniczącym Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, wicepremierem, wreszcie prezesem Najwyższej Izby Kontroli.
Wsparcie tak wpływowego męża niezwykle silnie umocniło pozycję Wolińskiej w prokuraturze, zapewniło jej przejście do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gdzie stała się kimś w rodzaju szarej eminencji. Wpływy te umacniała konsekwentnie, z ogromnym wyrachowaniem. Jak pisał na ten temat świetny znawca okresu zbrodni stalinowskich historyk i publicysta Tadeusz M. Płużański: "W środowisku PPR mało kto lubił Wolińską. Mówiono o niej, że wejdzie do łóżka każdemu, kto jest na wysokim stanowisku. Podobno była nawet kochanką Nowotki [sekretarza KC, kierującego PPR w 1942 r. - przyp. J.R.N.] i Bieruta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w czasie wojny komuniści lubili się wymieniać kobietami (...)" (T.M. Płużański op.cit.). Gdy w 1956 r. F. Jóźwiak jako skompromitowany stalinowiec został na fali odwilży odsunięty od stanowisk partyjnych i państwowych, Wolińska natychmiast porzuciła go bez skrupułów. Powróciła do porzuconego niegdyś męża Włodzimierza Brusa, który w międzyczasie zrobił wielką karierę jako marksistowski ekonomista. (W wieku zaledwie 28 lat, w 1949 roku Brus został profesorem ekonomii, choć był dotąd wojskowym politrukiem i nie miał żadnego dorobku naukowego, jeśli nie liczyć kilku szmatławych broszur antysanacyjnych i prosowieckich. Takie to iście "napoleońskie" kariery robili w owych czasach żydowscy komuniści.)
W dobie stalinizmu Wolińska awansowała do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego, osławionego ludobójcy, generała Zarako-Zarakowskiego, pełniła stanowisko Szefa Wydziału IV, a później VII w Naczelnej Prokuraturze. Wykonując te funkcje wydawała na wnioski Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, mimo że brak było jakichkolwiek materiałów uzasadniających podjęcie tego rodzaju decyzji. Odznaczała się przy tym wyjątkową bezwzględnością w forsowaniu bezprawnych decyzji. Jak mówił w poświęconym Wolińskiej programie TVP z 11 stycznia 1999 r. protokolant sądowy Zygmunt Mączyński: "Lena Wolińska wyjątkowo brutalnie odnosiła się do AK-owców (...) ona nienawidziła Polaków bardziej niż Niemców". Poza bezprawnym uwięzieniem i przetrzymywaniem w więzieniu gen. E. Fieldorfa, które utorowało drogę do jego sądowego mordu, prok. Wolińska miała na sumieniu rozliczne inne zbrodnicze działania podobnego typu. Między innymi doprowadziła do bezprawnego przetrzymywania ponad dwa lata w więzieniu szefa sztabu kieleckiego okręgu AK Wojciecha Borzobohatego, który miał wyjść z więzienia w 1950 r. na mocy amnestii. Postępowanie prok. Wolińskiej było tym okrutniejsze w sytuacji, gdy dobrze wiedziała, że Borzobohaty po latach więzienia był dotknięty paraliżem. Wolińska w ogóle nie reagowała na wciąż ponawiane prośby żony aresztowanego, proszącej o zwolnienie ciężko chorego męża.
Podobnie nieludzkie podejście okazała prokurator Wolińska m.in. w sprawie aresztowanego w 1953 roku na mocy podpisanego przez nią nakazu AK-owca Juliusza Sobolewskiego, ps. "Roman". Po sfabrykowanym procesie Sobolewskiego skazano na karę śmierci. Żona Juliusza Sobolewskiego Krystyna na próżno próbowała ubłagać prok. Wolińską o złagodzenie wyroku. Opowiadała w programie Rewizja Nadzwyczajna w lutym 1999 roku: "Kiedy Rada Państwa odmówiła zmiany wyroku, poszłam zrozpaczona do gabinetu Wolińskiej i pytałam jak to jest możliwe, że bohater, patriota ginie niewinnie. Wolińskiej nie wzruszyły moje słowa, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że jest to najgorszy dzień w jej życiu, bo umarł Stalin" (cyt. za T.M. Płużański: "Drzwi gabinetów", "Tygodnik Solidarność" z 11 maja 2001 r.). Sobolewski długo oczekiwał w celi śmierci na wykonanie wyroku. Na szczęście dla niego, wiceminister bezpieki F. Jóźwiak, skłócony wówczas z Wolińską, dowiedziawszy się, że to ona wydała nakaz aresztowania Sobolewskiego, spowodował dla niego znaczące złagodzenie wyroku. Nie cieszył się długo wolnością. Wyczerpany strasznymi latami w więzieniu, a zwłaszcza w celi śmierci, zmarł już w początkach kwietnia 1956 roku.
Sama prokurator Wolińska żyje dziś sobie spokojnie w Oksfordzie jako żona prof. Brusa, który po 1968 r. wyjechał do Anglii. Jest dziś wysławiany w "Gazecie Wyborczej" jako ekonomista-reformator. "Wyborcza" przemilcza zarówno jego haniebne publikacje z doby stalinizmu, jak i to, że od lat 70. był agentem NRD-owskiej bezpieki - STASI, po przydybaniu go w hotelu na ukrytym romansie z jakąś KOR-ówką. (Sprawę opisały krakowskie "Arcana".)
Próbowała przerwać jej spokojny pobyt w Anglii Wojskowa Prokuratura w Warszawie, prowadząca od końca 1997 r. postępowanie w sprawie bezprawnego uwięzienia gen. Fieldorfa, które później doprowadziło do jego sfabrykowanego procesu. Chciano przesłuchać Wolińską w charakterze podejrzanej.
Stalinówka broniona przed polskimi "antysemitami"
Była prokurator Wolińska na wieść o podniesionych w Polsce oskarżeniach oświadczyła, że ich nie uznaje, bo występują przeciw niej polscy "antysemici". W pewnym momencie wybuchła, odsłaniając kolejny raz swą prawdziwą naturę, że "najchętniej ukręciłaby kark" polskiemu prokuratorowi, który "śmiał" ją oskarżyć. Były żołnierz Polski Podziemnej, a później żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie Zbigniew Wolak "Szczupak" tak charakteryzował postać Wolińskiej na łamach "Tygodnika Solidarność" (nr 50 z 1998 r.): "Kobieta inkwizytor, która 'lekką kobiecą ręką' kierowaną zajadłą nienawiścią, tworzyła zastępy wdów i sierot, zrozpaczonych rodziców i przyjaciół, do dzisiaj opłakujących tych, którzy byli dumą Polski. Naszej Polski. Inkwizytor, który z pogardą odmawiał widzeń z uwięzionymi, torturowanymi w śledztwie więźniami politycznymi i dostarczenia im skromnych, biednych paczek żywnościowych, o co prosili, jak o łaskę... Który odmawiał skazanym na śmierć ostatnich, przed egzekucją, pożegnań. Aby potem, w 1968 roku - kiedy nie żył już od dawna generał "Nil" - Emil Fieldorf i dziesiątki innych, do których śmierci się przyczyniła, tą samą ręką i piórem, postanowiła wystąpić z prośbą do władz brytyjskich o prawo pobytu na Wyspach, co uzasadniała prześladowaniami antysemickich Polaków.
Dostała to prawo pobytu, a z czas em i brytyjskie obywatelstwo. Ona, wcześniej zapiekły wróg Zachodu i jego wartości. (...) Która dobijała dziesiątki oficerów i żołnierzy AK, NSZ, WiN, ROAK oraz stronników organizacji narodowych, reprezentujących te same wartości i te same cele, co antykomunistyczny Zachód". Nawet ta, tak okrutna komunistyczna inkwizytorka znalazła w ostatnich latach w brytyjskich mediach grupę jakże krzykliwych i wpływowych obrońców. Ludzi, którzy żądanie ekstradycji prok. Wolińskiej do Polski traktują tylko jako kolejny przejaw wybujałego "polskiego antysemityzmu". Szczególnie znamienny pod tym względem był tekst Melanie Phillips z "Sunday Times" z 3 stycznia 1999 r. Autorka "popisała się" w nim różnymi skrajnymi uogólnieniami w stylu: "Armia Krajowa Fieldorfa, podobnie jak znaczna część Polski, była głęboko antysemicka". Przypominając, że Helena Wolińska-Brus oskarża także dzisiejszą Polskę o "antysemityzm", Melanie Phillips zapytywała z emfazą: "Czy Żyd może uzyskać sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie nadal średniowieczny antysemityzm zakorzeniony jest w sposób wzbudzający niepokój? (...) Czy ekstradycja Heleny Brus ma faktycznie służyć sprawiedliwości, czy też bardziej zatrutym interesom?".
Dziwne, że jakoś nie usłyszało się nic o zdecydowanej ripoście polskiego MSZ na ten tekst czy inne jemu podobne potworne insynuacje w prasie brytyjskiej.
Podsumowując całą sprawę sądowego mordu na bohaterskim generale "Nilu" warto przypomnieć fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego. Powiedziała ona m.in.: "(...) Pani Wolińska próbuje przedstawić się jako ofiara antykomunistycznego, prawicowego i antysemickiego polowania na czarownice (...) Kiedy słucham strony żydowskiej, to odnoszę wrażenie, że to Polacy dokonali na nich holocaustu. Nie Niemcy, tylko my - Polacy! Nie widzę nienawiści do katów, a tylko do świadków. A przecież zrobiliśmy wiele, szczególnie AK, by ratować Żydów przed zagładą. Pytam się, dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mojego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi" (cyt. za: "Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca", "Nasza Polska" z 24 lutego 1999 r.).
Od red. NW: Poprzednie części artykułu: 1 i 2
Podkreślenia oznaczone w tekście znaczkiem (*) pochodzą od red. NW
Patrz też QUIZ: Zbrodnie UB
prof. Jerzy Robert Nowak, Nasz Dziennik, 2002-11-25