Saturday, March 29, 2008

Polish Army walczyli i umierali za wolna Polske.

Polish Army walczyli i umierali za wolna Polske.



Negowanie przez Grossa znaczenia roli Żydów w UB jest sprzeczne z podstawowymi faktami ustalanymi przez historyków. Cytowałem już w poprzednim szkicu uwagi o - łagodnie mówiąc - "nadreprezentacji Żydów w UB", sformułowane przez historyka prof. Andrzeja Paczkowskiego. Gross, skądinąd chętnie cytujący akurat prof. Paczkowskiego, całkowicie pominął jego ocenę na temat "nadreprezentacji Żydów". Jednoznacznie pisze o "nadreprezentatywności Żydów w UB" inny czołowy historyk IPN-owski dr hab. Jan Żaryn w swym najnowszym opracowaniu książce "Wokół pogromu kieleckiego" (Warszawa 2006, s. 86). O bardzo niefortunnych dysproporcjach, wynikających z nadmiernej liczebności Żydów w UB, pisali również niejednokrotnie dużo rzetelniejsi od Grossa autorzy żydowscy, np. Michael Chęciński, były funkcjonariusz informacji wojskowej LWP, w wydanej w 1982 r. w Nowym Jorku książce "Poland. Communism, Nationalism, Anti-semitism" (s. 63-64). Żydowski autor wydanej w Paryżu w 1984 r. książki "Les Juifs en Pologne et Solidarność" ("Żydzi w Polsce i Solidarność") Michel Wiewiórka pisał na s. 122: "Ministerstwo spraw wewnętrznych, zwłaszcza za wyjątkiem samego ministra, było kierowane w różnych departamentach przez Żydów, podczas gdy doradcy sowieccy zapewniali kontrolę jego działalności".

Zwróćmy przy tym uwagę na inną bardzo znaczącą manipulację Grossa. Na szeregu stron "Strachu" stara się on całkowicie zanegować wobec amerykańskich czytelników jakiekolwiek znaczenie roli Żydów w UB. Równocześnie jednak Gross całkowicie przemilcza bardzo duże wpływy, wręcz dominację żydowskich komunistów w innych sferach władzy, takich jak sądownictwo, propaganda czy gospodarka. W ponad 50-stronicowej części książki poświęconej "żydokomunie" nawet jednym zdaniem nie wspomina o tym amerykańskim czytelnikom, cynicznie utrzymując ich w totalnej nieświadomości na ten temat. Typowy przykład "uczciwości" pisarskiej Grossa! Powróćmy jednak do sprawy roli Żydów w bezpiece. Gross przemilcza fakt, że jej wyjątkowość polegała nie tylko na tak usilnie podważanej przez niego nadmiernej liczebności, lecz także na splamieniu się przez żydowskich funkcjonariuszy UB bardzo wielu przykładami ogromnego okrucieństwa, brakiem jakichkolwiek skrupułów i brutalnym łamaniem prawa wobec polskich więźniów politycznych. Rzecz znamienna - złowieszcza rola żydowskich funkcjonariuszy jest widoczna w każdej bardziej znaczącej zbrodni UB, od ludobójczych mordów w obozie w Świętochłowicach począwszy, poprzez sądowe mordy na generale Fieldorfie "Nilu" i rotmistrzu Pileckim po proces gen. Tatara i współoskarżonych wyższych wojskowych. Czy to był przypadek?

Zbrodnie bezpieki
Pominę tu dokładne relacjonowanie jednej z najhaniebniejszych zbrodni UB na gen. "Nilu" (Emilu Auguście Fieldorfie), szeroko opisanej przeze mnie w "Naszym Dzienniku" z 2 i 16 grudnia 2002 roku. Przypomnę tylko, że główni winowajcy zabójstwa tego polskiego bohatera to w przeważającej części żydowscy komuniści. Była wśród nich czerwona prokurator Helena Wolińska (Fajga Mindla-Danielak), która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania. Wyrok śmierci na generała w sfabrykowanym procesie wydała sędzina komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einseman. Dodajmy do tego żydowskie pochodzenie trzech z czterech osób wchodzących w skład kolegium Sądu Najwyższego, które zatwierdziły wyrok śmierci na polskiego bohatera (sędziego dr. Emila Merza, sędziego Gustawa Auscalera i prokurator Pauliny Kern). Cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu. Przypomnijmy również, że wcześniej w rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen. "Nila" jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Dodajmy, że prawdopodobnie sam Józef Różański (Goldberg) wręczał przesłuchującemu gen. Fieldorfa porucznikowi Kazimierzowi Górskiemu tzw. pytajniki, tj. odpowiednio spisane zestawy pytań, które miał zadawać więźniowi (wg P. Lipiński, Temat życia: wina, Magazyn "Gazety Wyborczej", 18 listopada 1994 r.). Warto przypomnieć w tym kontekście fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego generała. Powiedziała ona m.in.: "Pytam się dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi" (cyt. za: Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca, "Nasza Polska", 24 lutego 1999 r.).
Przypomnijmy teraz jakże haniebną sprawę wydania wyroku śmierci na jednego z największych polskich bohaterów rotmistrza Witolda Pileckiego i stracenia go w 1948 roku. Człowieka, który dobrowolnie dał się aresztować, aby trafić do Oświęcimia i zbadać prawdę o sytuacji w obozie, a później stał się tam twórcą pierwszej obozowej konspiracji. Oficera, którego wybitny angielski historyk Michael Foot nazwał "sumieniem walczącej przeciw hitlerowcom Europy" i jedną z kilku najwybitniejszych i najodważniejszych postaci europejskiego Ruchu Oporu. Otóż - jak pisał na temat sprawy rotmistrza Pileckiego i współoskarżonych z nim w procesie Tadeusz M. Płużański: "Wyroki zapadły już wcześniej - wydał je dyrektor departamentu śledczego MBP Józef Goldberg Różański [podkr. J.R.N.]. Podczas jednego z przesłuchań powiedział Płużańskiemu: "Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb, i to będzie taka zwykła ludzka śmierć" (por. T.M. Płużański, Prokurator zadań specjalnych, "Najwyższy Czas", 5 października 2002 r.). Warto przy okazji stwierdzić, że jednym z członków kolegium Najwyższego Sądu Wojskowego, który 3 maja 1948 r. zatwierdził wyrok śmierci na Pileckim, wykonany 25 maja 1948 r., był sędzia Leo Hochberg, syn Saula Szoela (wg T.M. Płużański, Prawnicy II RP, komunistyczni zbrodniarze, "Najwyższy Czas", 27 października 2001 r.).
Pominę tu szersze relacjonowanie jednej z najczęściej przypominanych zbrodni - ludobójczego wymordowania około 1650 niewinnych więźniów w ciągu niecałego roku przez Salomona Morela i podległych mu żydowskich oprawców z UB (zob. na ten temat szerzej książkę autora jakże rzetelnego żydowskiego samorozrachunku Johna Sacka "Oko za oko", Gliwice 1995). Przypomnę tu tylko jedną z ulubionych "zabaw" ludobójczego "kata ze Świętochłowic" S. Morela, polegającą na ustawianiu piramid z ludzi, którym kazał się kłaść czwórkami jedni na drugich. Gdy stos ciał był już dostatecznie duży, wskakiwał na nich, by jeszcze zwiększyć ciężar. Po takich "zabawach" ludzie z górnych części stosu wychodzili w najlepszym wypadku z połamanymi żebrami, natomiast dolna czwórka lądowała w kostnicy. Dużo mniej znane są późniejsze zbrodnie, popełnione przez Morela na młodocianych polskich więźniach politycznych "reedukowanych" w obozie w Jaworznie. Morel zastąpił tam na stanowisku komendanta kapitana NKWD Iwana Mordasowa. W książce Marka J. Chodakiewicza, Żydzi i Polacy 1918-1945 (Warszawa 2000, s. 410), czytamy: "Między 1945 a 1949 rokiem w obozie w Jaworznie zmarło około 10 tysięcy więźniów". Te aż tak przerażające dane liczbowe brzmią wprost niewiarygodnie i wymagają gruntownego sprawdzenia, choć Chodakiewicz przytacza je za źródłową pracą M. Wyrwicha, (Łagier Jaworzno, Warszawa 1995). Różne relacje potwierdzają w każdym razie wyjątkowe okrucieństwo okazywane wobec młodocianych polskich więźniów przez komendanta Morela. Począwszy od witania przez niego kolejnych transportów młodocianych więźniów typowym dlań powitaniem: "Popatrzcie na słońce, bo niektórzy widzą je po raz ostatni!". Czy słowami: "Jesteście bandytami, pokażemy wam tutaj, co znaczy wojowanie przeciwko władzy ludowej". (Oba cytaty za tekstem napisanego przez Mieczysława Wiełę "Listu otwartego do premiera rządu RP" ("Jaworzniacy" nr 2/29 z lutego 1999 r.). Poza katuszami fizycznymi Morel lubił zadawać swoim ofiarom różne udręki psychiczne. Na przykład kazał pisać po tysiąc razy: "Nienawidzę Piłsudskiego" (wg M. Wyrwich, Łagier Jaworzno, Warszawa 1995, s. 90). Ludobójczy zbrodniarz S. Morel dostaje wciąż polską rentę - mniej więcej 5 tys. zł.
Czołowy historyk IPN dr hab. Jan Żaryn pisał niedawno: "Doświadczenia z lat 1944-1945 jedynie utrwalały stereotyp żydokomuny. 'NKWD przy pomocy pozostałych Żydów urządza krwawe orgie' - meldował Władysław Liniarski 'Mścisław', komendant Okręgu AK w Białymstoku w styczniu 1945 r. do 'polskiego Londynu'. (...) Polacy po wojnie, używając hasła 'żydokomuna', posługiwali się zatem stereotypem wytworzonym przez samych Żydów komunistów. Żydzi stawali się zatem współodpowiedzialnymi za cierpienia Polaków, w tym za utratę - po raz kolejny - niepodległości państwowej. Do rodzin docierały szczegóły tortur, jakim byli poddawani w ubeckich kazamatach ich najbliżsi - często żołnierze podziemia niepodległościowego. 'Gdy wyszedłem z karceru, zaraz wzięli mnie na górę i enkawudzista Faber [Samuel Faber - przypis J. Żaryna], (kto on był, nie wiem, czy to Polak, czy Rosjanin, na pewno Żyd) (...) kazał mnie związać. Zawiązali mi usta szmatą i między ręce i nogi wsadzili mi kij, na którym mnie zawiesili, po czym do nosa zaczęli mi wlewać chyba ropę. Po jakimś czasie przestali. Przytomności nie straciłem, więc wszystko do końca czułem. Dostałem od tego krwotoku (...)' - wspominał Jakub Górski 'Jurand', żołnierz AK (...). Inny działacz podziemia niepodległościowego, Mieczysław Grygorcewicz, tak zapamiętał pierwsze dni pobytu w areszcie NKWD i UB w Warszawie: (...) Na pytania zadawane przez Światłę - szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa początkowo nie odpowiadałem, byłem obojętny na wszystkie groźby i krzyki, opanowała mnie apatia, przede mną stanęła wizja śmierci. Przecież jestem w rękach wroga, i to w rękach żydowskich, których w UB nie brakowało. Poczułem do nich ogromny wstręt, przecież miałem do czynienia z szumowiną społeczną, przeważnie wychowaną w rynsztoku nalewkowskim. Światło - Żyd z pochodzenia, mając pistolet w ręku, oświadczył mi, że jeżeli nie podam swego miejsca zamieszkania, strzeli mi w łeb (...) Światło przyprowadził Halickiego, kierownika sekcji śledczej, który również był Żydem, i ten rozpoczął śledztwo wstępne (...) Oficerowie ubowscy zmieniali się często (...). Szczególnie jeden z nich brutalnie i ordynarnie do mnie się odzywał, groził karą śmierci bez sądu. Jak się później dowiedziałem od śledczego porucznika Łojki - był to sam Różański, zastępca Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa. W takiej sytuacji i wśród tej zgrai żydowskiej byłem przygotowany na najgorsze, nawet na rozstrzelanie (...)". (cyt. za J. Żaryn, Hierarchia Kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947, we: "Wokół pogromu kieleckiego", Warszawa 2006, s. 86-88).
Przypomnijmy, że wymieniony tu Józef Różański (Goldberg), dyrektor Departamentu Śledczego w MBP zyskał sobie zasłużoną sławę najokrutniejszego kata bezpieki. Od byłego oficera AK Kazimierza Moczarskiego, który był jedną z ofiar "piekielnego śledztwa" prowadzonego pod nadzorem Różańskiego, wiemy, jakie były metody katowania więźniów przesłuchiwanych w MBP. Spośród 49 rodzajów maltretacji i tortur, którym go poddawano, Moczarski wymienił m.in.:
"1. bicie pałką gumową specjalnie uczulonych miejsc ciała (np. nasady nosa, podbródka i gruczołów śluzowych, wystających części łopatek itp.);
2. bicie batem, obciągniętym w tzw. lepką gumę, wierzchniej części nagich stóp - szczególnie bolesna operacja torturowa;
3. bicie pałką gumową w pięty (seria po 10 uderzeń na piętę - kilka razy dziennie);
4. wyrywanie włosów ze skroni i karku (tzw. podskubywanie gęsi), z brody, z piersi oraz z krocza i narządów płciowych;
5. miażdżenie palców między trzema ołówkami (...);
6. przypalanie rozżarzonym papierosem okolicy ust i oczu; (...)
8. zmuszanie do niespania przez okres 7-9 dni (...)" (cyt. za K. Moczarski, Piekielne śledztwo, "Odrodzenie", 21 stycznia 1989 r.).
Inny żydowski dygnitarz MBP - Józef Światło nadzorował tajne więzienie w Miedzeszynie, gdzie do metod wydobywania zeznań należało m.in. skazywanie na klęczenie na podłodze z cegieł z podniesionymi do góry rękami przez 5 godzin, przepędzanie nago korytarzami z jednoczesnym chłostaniem stalowymi prętami, bicie pałką splecioną ze stalowych drutów (wg T. Grotowicz, Józef Światło, "Nasza Polska", 22 lipca 1998 r.). O tych wszystkich okrucieństwach i zbrodniach żydowskich katów z UB nie znajdziemy nawet jednego zdania informacji w książce Grossa, tak chętnie i obszernie rozpisującego się o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach.
Warto przypomnieć, że Różański (Goldberg) był odpowiedzialny za działanie tajnej grupy ubeckich morderców, którzy na jego polecenie potajemnie mordowali w lesie wybranych żołnierzy AK i porywanych z ulicy ludzi. Tak zamordowano m.in. formalnie zwolnionego z aresztu byłego kapelana 27. dywizji AK księdza Antoniego Dąbrowskiego.
Wśród skrytobójczo zamordowanych po wywiezieniu z więzienia do lasu był m.in. pułkownik AK Aleksander Bielecki, na którym bezpiece nie udało się wymusić oczekiwanych zeznań, oraz jego żona.
Warto przypomnieć, że żydowski komunista Leon Kasman, przez wiele lat redaktor naczelny organu KC PZPR "Trybuny Ludu", był tym działaczem, który najgwałtowniej gardłował za zaostrzeniem represji wobec przeciwników politycznych podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku. "Wsławił się" wówczas powiedzeniem: "Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, w której partia jest hegemonem, nie spadła nawet jedna głowa" (cyt. za P. Lipiński, Bolesław Niejasny, Magazyn "Gazety Wyborczej", 3 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas pierwszej wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. I tak np. w grudniu 1944 r. doszło do rozstrzelania pięciu AK-owców w piwnicy domu przed Zamkiem Lubelskim. Ich sprawę prowadził prokurator wojskowy narodowości żydowskiej (wg: Mgr Marek Kolasiński, sędzia Sądu Apelacyjnego w Lublinie, Raport o sądowych morderstwach, Warszawa 1994, s. 108).
Jaskrawe przykłady okrucieństwa żydowskich śledczych wobec przesłuchiwanych polskich oficerów znajdujemy w tzw. sprawie bydgoskiej. Jerzy Poksiński opisał np., jak to "kpt. Mateusz Frydman chwytał przesłuchiwanych oficerów za gardło i tłukł ich głową o ściany, powiedział do majora Krzysika: "Zastrzelę cię, a grób zaorzę, aby ci Anders nie mógł pomnika wystawić" (por. J. Poksiński, TUN. Tatar - Utnik - Nowicki, Warszawa 1992, s. 38). W sprawie bydgoskiej zmarł zamęczony płk Józef de Meksz. W toku innej sfabrykowanej sprawy niewinnych oficerów, tzw. sprawy zamojsko-bydgoskiej, zmarł zamęczony w więzieniu płk Julian Załęski. Stracił on życie jako ofiara okrutnych tortur nakazanych przez jednego z najbezwzględniejszych żydowskich oprawców - szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, zwanego "krwawym Kuhlem" (por. A.K. Kunert - J. Poksiński, Płk Stefan Kuhl, "Życie Warszawy", 24 lutego 1993 r.).
Dyrektor departamentu V MBP żydowską komunistkę Lunę Brystygierową, wyspecjalizowaną w prześladowaniu Kościoła katolickiego i inteligencji patriotycznej, nazywano "krwawą Luną" z powodu wyjątkowej bezwzględności, z jaką przesłuchiwała więźniów. Żołnierz AK i były więzień polityczny Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa pisała w swych wspomnieniach, iż: "Julia Brystygierowa słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom, była zdaje się zboczona na punkcie seksualnym, i tu miała pole do popisu" (por. A. Rószkiewicz-Litwinowiczowa, Trudne decyzje. Kontrwywiad Okręgu Warszawa AK 1943-1944. Więzienie 1949-1954, Warszawa 1991, s. 106).
Do najhaniebniejszych spraw należało aresztowanie w 1947 r. na podstawie sfabrykowanych oskarżeń majora Mieczysława Słabego, byłego lekarza westerplatczyków, najsłynniejszej bohaterskiej formacji polskiej wojny obronnej 1939 roku. Major Słaby już po kilku miesiącach przesłuchań zmarł w wieku zaledwie 42 lat na skutek ran odniesionych podczas śledztwa. Jego sprawę prowadził wiceprokurator mjr S.D. Mojsezon (Mojżeszowicz), Żyd z pochodzenia. On to napisał własnoręczne rzekome "zeznania" mjr. Słabego, przyznającego się w nich do tego, jakoby "działał na szkodę państwa polskiego". Majora Słabego nakłoniono zaś odpowiednimi metodami do podpisania sformułowanych przez prokuratora Mojsezona zeznań. Skatowany major umarł przed skazaniem i wyrokiem.
Na wyjaśnienie ciągle czeka po dwukrotnych umorzeniach śledztwa (w 1993 i 1995 r.) sprawa kulisów śmierci w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego z batalionu "Zośka" - Jana Rodowicza ps. "Anoda". Był jedną z postaci słynnych z niewiarygodnej wręcz odwagi, poświęcenia i zdolności do ryzyka. Za swe wojenne zasługi był odznaczony Krzyżem Walecznych (dwukrotnie) i Krzyżem Virtuti Militari. Wszechstronnie uzdolniony, studiował na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, gdy padł ofiarą represji. Aresztowano go w wigilię Bożego Narodzenia 1948 r. i zabrano do ubeckiej katowni. Jego przesłuchiwaniami kierował naczelnik V Departamentu MBP major żydowskiego pochodzenia Wiktor Herer (później profesor ekonomii). Zaledwie w dwa tygodnie po aresztowaniu legendarny "Anoda" zginął w gmachu MBP. Z informacji złożonych w prokuraturze przez innego członka batalionu "Zośka", uwięzionego w tym samym czasie, co "Anoda", Rodowicz został zastrzelony przez Bronisława K. z MBP. Były naczelnik w MBP Wiktor Herer zaprzeczył wersji o zamordowaniu "Anody". Podtrzymał starą oficjalną wersję, jakoby "Anoda" popełnił samobójstwo, skacząc na parapet otwartego okna i wyskakując z czwartego piętra. Wersja ta wydaje się dość nieprawdopodobna, choćby ze względu na to, że był wówczas środek zimy - 7 stycznia 1949 r. Jak więc wytłumaczyć twierdzenie, że w takim czasie w budynku MBP na czwartym piętrze było otwarte okno?
Generalnie ciągle za mało znane są liczne zbrodnie popełnione w różnych województwach na polecenie i pod dowództwem miejscowych żydowskich ubeków. Typowym przykładem pod tym względem jest sprawa zbrodni na 16 Polakach - zdemobilizowanych żołnierzach AK i NSZ dokonanej w Siedlcach 12 i 13 kwietnia 1945 roku. W toku postępowania prokuratorskiego w labach 90. bezspornie udowodniono, że mordu dokonali pracownicy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Siedlcach. W czasie zbrodni szefem ówczesnego UB w Siedlcach był por. Edward Słowik, oficer narodowości żydowskiej, mający za "doradcę" oficera NKWD - majora Timoszenkę. W momencie zbrodni w całym ówczesnym siedleckim UB na około 50 pracowników, około 20 było narodowości żydowskiej. Według historyka Marka J. Chodakiewicza, większość uczestników porwań i zabójstw 16 byłych żołnierzy podziemia niepodległościowego w Siedlcach, a wśród nich Braun (Bronek) Blumsztajn i Hersz Blumsztajn, została przeniesiona służbowo do innych miejscowości (por. M.J. Chodakiewicz, op. cit., s. 466).
Spośród zbrodniczych oficerów śledczych żydowskiego pochodzenia warto osobno wymienić majora (Izaaka) Ignacego Maciechowskiego, zastępcę szefa Wydziału IV GZI w latach 1949-1951. Według raportu komisji Mazura prowadził on śledztwo wymierzone przeciw gen. Tatarowi, płk. Uziębło, płk. Sidorskiemu, płk. Barbasiewiczowi, płk. Jurkowskiemu i mjr. Wackowi przy użyciu bardzo brutalnych metod przesłuchań. Kilku z torturowanych przez Maciechowskiego oficerów po przyznaniu się do "win" zostało skazanych przez stalinowskie sądy na karę śmierci płk Ścibor, płk Barbasiewicz i płk Sidorski (por. T. Grotowicz, Ignacy Maciechowski, "Nasza Polska" z 10 lutego 1999).

Mordercy sądowi
Osobny obszerny temat, który tu przedstawiam bardzo skrótowo, to sprawa rozlicznych odpowiedzialnych sędziów żydowskiego pochodzenia typu wspomnianej już prokurator Heleny Wolińskiej (Fajgi Mindla-Danielak) czy sędziny Marii Gurowskiej. Wymieńmy tu m.in. takie osoby, jak zastępcę prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego, zastępcę szefa Najwyższego Sądu Wojskowego i szefa Zarządu Wojskowego Oskara Szyję Karlinera (doprowadził on do takiego opanowania stanowisk w tym zarządzie przez oficerów żydowskiego pochodzenia, że instytucję tę złośliwie nazywano "Naczelnym Rabinatem Wojska Polskiego"), szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, prokuratora Benjamina Wajsblecha, sędziego Stefana Michnika, ppłk. Filipa Barskiego (Badnera), kpt. Franciszka Kapczuka (Nataniela Trau), prokuratora Henryka Holdera, sędziego Najwyższego Sądu Wojskowego Marcina Danziga, sędziego płk. Zygmunta Wizelberga, sędziego Aleksandra Wareckiego (Weishaupta), prokuratora płk. Kazimierza Graffa, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkla, płk. Nauma Lewandowskiego, prokuratorów w Prokuraturze Generalnej: Benedykta Jodelisa, Paulinę Kern, płk. Feliksa Aspisa, płk. Eugeniusza Landsberga, etc., etc. Dość przypomnieć, że tylko w 1968 r. wyjechało około 1000 osób z dawnego aparatu władzy, skompromitowanych udziałem w służbach specjalnych UB, etc. (według informacji podanej 12 marca 1993 r. w audycji telewizyjnej przez wybitnego badacza najnowszej historii płk. J. Poksińskiego). A przypomnijmy, że część żydowskich ubeków i morderców sądowych, najbardziej skompromitowanych działaniami w aparacie terroru, opuściła Polskę już wcześniej, w pierwszych latach po 1956 r. Porównajmy te dane ze skrajnie próbującym pomniejszyć rolę Żydów w aparacie represji J.T. Grossem, wypisującym na s. 236 uwagi o "paru tuzinach Żydów" (czy 67, 131, czy nawet 438), "działających jako pachołki Stalina".
Wspomnę tu tylko bardzo skrótowo o kilku mało świetlanych postaciach z kręgu sądownictwa. Do najbardziej bezwzględnych prokuratorów żydowskiego pochodzenia należał Kazimierz Graff, syn kupca Maurycego Graffa i nauczycielki Gustawy Simoberg, były przewodniczący Warszawskiego Akademickiego Komitetu Antygettowego w latach 1937-1938. 26 lutego 1946 r. jako wiceprokurator Wydziału do Spraw Doraźnych Sądu Okręgowego w Siedlcach podczas sesji wyjazdowej w Sokołowie Podlaskim doprowadził do skazania na karę śmierci 10 żołnierzy AK. Już następnego dnia Graff wydał rozkaz rozstrzelania skazanych AK-owców, "aby nie zdążyli złożyć przysługującej im z mocy prawa prośby o ułaskawienie" (wg: T.M. Płużański, Przypadek prokuratora Graffa, "Najwyższy Czas", 6 lipca 2002 r.). Dzięki swej bezwzględności po serii mordów sądowych Graff szybko awansował do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego w randze pułkownika. Był głównym oskarżycielem w sprawie Konspiracyjnego Wojska Polskiego dowodzonego przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca", doprowadzając do wydania wyroków śmierci na "Warszyca" i szereg innych współoskarżonych. Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ustaliła, że w sprawie tej "miało miejsce morderstwo sądowe" (por. tamże). Graff "zasłynął" m.in. jako współautor aktu oskarżenia w sfabrykowanym procesie gen. S. Tatara i innych wyższych wojskowych, mającym wykryć "spisek w wojsku" (por. tamże). Opracowany przezeń akt oskarżenia uznany został jednak za zawierający wiele oskarżeń "zbyt naiwnych i musieli go przerabiać dwaj dużo bardziej doświadczeni od Graffa spece od stalinowskich śledztw - A. Fejgin i J. Różański.
Morderca sądowy Stefan Michnik, brat obecnego redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika, błyskawicznie awansował w wieku zaledwie 27 lat do rangi kapitana, mimo że nie posiadał matury. "Zasłużył się" tak swą gorliwością w sfabrykowanych procesach politycznych. Już jako podporucznik był sędzią wydającym wyroki w sfabrykowanych procesach mjr. Zefiryna Machalli, płk. Maksymiliana Chojeckiego, mjr. Jerzego Lewandowskiego, płk. Stanisława Weckiego, mjr. Zenona Tarasiewicza, ppłk. Romualda Sidorskiego, ppłk. Aleksandra Kowalskiego. 10 stycznia 1952 r. stracono w wieku 37 lat skazanego na śmierć przez S. Michnika mjr. Z. Machallę (został zrehabilitowany pośmiertnie 4 maja 1956 r.). 8 grudnia 1954 r. zmarł w niecały miesiąc po udzieleniu mu przerwy w wykonaniu kary więzienia skazany przez Michnika na karę 13 lat więzienia płk Stanisław Wecki. Na szczęście nie wykonano wyroków śmierci na skazanych przez S. Michnika na śmierć płk. M. Chojeckim i mjr. J. Lewandowskim. W 1951 r. został stracony z wyroku S. Michnika mjr Karol Sęk (w procesie podlaskiego NSZ). W tym samym procesie podlaskiego NSZ Michnik wydał jeszcze dwa wyroki śmierci: jeden wykonano (na Stanisławie Okunińskim), inny (na Tadeuszu Moniuszce) złagodzono na dożywocie. W "Życiu" z 11 lutego 1999 r. pisano, że według informacji redakcji S. Michnik wydał około 20 wyroków śmierci w procesach politycznych.
A swoją drogą, ciekawe, w jaki sposób Kieresowski IPN wycofał się po cichu, rakiem, z szumnie zapowiedzianej obietnicy wystąpienia do Szwecji o ekstradycję Stefana Michnika. Mam przed sobą numer "Życia Warszawy" z 10 sierpnia 2000 roku, w którym nie kto inny, jak prof. Witold Kulesza, po dziś dzień szef pionu śledczego w IPN, szumnie zapowiadał, że Instytut Pamięci Narodowej będzie się domagał ekstradycji Stefana Michnika. Ciekawe, jakie to względy (czyżby troska o to, żeby nie osłabiać "autorytetu" Adama Michnika?) zdecydowały o wycofaniu się z tej zapowiedzi? Warto przy tym zapytać, dlaczego Kieresowskim władzom IPN zabrakło elementarnej uczciwości i odwagi do publicznego poinformowania o motywach wycofania się z zapowiedzianych żądań ekstradycji S. Michnika? Czy IPN pod nowym kierownictwem zdobędzie się na wystąpienie o wydanie Polsce tego mordercy sądowego?
Wśród innych morderców sądowych warto wspomnieć m.in. o przypadku szefa Prokuratury Wojskowej w Warszawie płk. Eugeniusza Landsberga. Został on uratowany w czasie wojny dzięki schronieniu danym mu przy kościele katolickim. Odpłacił się za nie licznymi wyrokami śmierci na polskich patriotów w sfabrykowanych procesach politycznych.
Obsadzenie bardzo wielu wpływowych stanowisk w UB, prokuraturze i sądach osobami żydowskiego pochodzenia, niezwiązanymi z polskością, z polskimi tradycjami narodowymi i patriotyzmem, stawało się dla sterujących sprawami w Polsce stalinowskich dygnitarzy sowieckich najlepszą gwarancją zdecydowania w walce z polskimi patriotami z podziemia niepodległościowego. I pod tym względem się nie zawiedziono. Spośród ubeków, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia wywodziła się szczególnie duża liczba najbardziej nieubłaganych "pogromców" polskiego AK-owskiego podziemia gotowych do konstruowania przeciw niemu najbardziej absurdalnych oskarżeń. Typowy pod tym względem był sędzia Dawid Rozenfeld, który uzasadniał wyrok skazujący tylko na dożywocie agentkę gestapo winną zadenuncjowania i śmierci wielu żołnierzy i oficerów AK, współwinną wydania gestapo gen. Stefana Roweckiego "Grota". Jako okoliczność łagodzącą sędzia Rozenfeld uznał w przypadku tej agentki to, iż: "Zdaniem Sądu Wojewódzkiego oskarżona jest ofiarą zbrodniczej działalności kierownictwa AK, które jak wiemy obecnie, współpracowało z Gestapo, było na usługach Gestapo i wraz z Gestapo walczyło przeciw większej części Narodu Polskiego w jego walce o narodowe i społeczne wyzwolenie" (cyt. za: J. Piłek, Stalinowcy są wśród nas, w: "Gazeta Polska", 4 sierpnia 1994).

Adwo-kaci
Dodajmy do powyższych opisów jeszcze rolę niektórych adwokatów pochodzenia żydowskiego. Szczególny typ "obrońcy" w procesach politycznych reprezentował np. adwokat żydowskiego pochodzenia Mieczysław (Mojżesz) Maślanko. Tak "bronił" swych podopiecznych, że porównał grupę Moczarskiego do gestapo i Abwehry, twierdząc, że "wszystkie te instytucje zostały powołane przez klasy posiadające, które chcą zatrzymać koło historii" (wg: T.M. Płużański, Adwo-kaci, w: "Najwyższy Czas", 26 stycznia 2003 r.). W podobny sposób Maślanko "bronił" - oskarżając szefa II Zarządu Głównego WiN płk. Franciszka Niepokólczyckiego, słynnego "Łupaszkę", czyli mjr. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę V Wileńskiej Brygady AK, narodowca Adama Doboszyńskeigo, rotmistrza Witolda Pileckiego i współoskarżonych, gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila" (Maślanko zgodził się z większością rzekomych dowodów "winy" gen. "Nila"). Według ostatniego delegata Rządu w Londynie na Kraj Stefana Korbońskiego, w sprawie Pileckiego i współoskarżonych "Różański postawił sprawę jasno: obowiązkiem rady obrońców [której przewodniczył Maślanko - przypis T.M. Płużańskiego] jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym" (por. tamże). Niegodne zachowanie M. Maślanki, robiącego wszystko, by pogrążyć oskarżonych, których miał bronić, było tym bardziej oburzające, że on sam został uratowany od śmierci w Oświęcimiu przez słynnego narodowca Jana Mosdorfa.
Podobnym do Maślanki "obrońcą", a raczej "adwo-katem" w sprawach politycznych był inny adwokat żydowskiego pochodzenia, pracujący we wspólnej kancelarii z Maślanką - Edward Rettinger. "Bronił" on Moczarskiego i jego kolegów słowami: "(...) to było bajoro zbrodni, którego miazmaty dziś nam trują jeszcze duszę. To było bajoro zbrodni, gdzie zastygła krew lepi się jeszcze do rąk" (por. tamże). Innym tego typu pseudoobrońcą był Marian Rozenblitt, który działał już w sądownictwie polskiej armii w ZSRS.

Friday, March 28, 2008

Polityka wschodnia




Polityka wschodnia red. Stanisław Michalkiewicz (2008-03-28)
Aktualności dnia
słuchajzapisz red. Stanisław Michalkiewicz (2008-03-28)

Nigdy nie Zzapomniemy co Niemcy Deutscland zrobily.

Nigdy nie Zzapomniemy co Niemcy Deutscland zrobily.

Monday, March 24, 2008

A real hero - Witold Pilecki - A Volunteer for Auschwitz

A real hero - Witold Pilecki - A Volunteer for Auschwitz



A real hero - Witold Pilecki - A Volunteer for Auschwitz



Pilecki i Anders


("Let's Reminisce About Witold Pilecki")
Witold Pilecki was born in Poland in 1901. When the German Army invaded the country in September, 1939, Pilecki joined the Tajna Armia Polska, the Secret Polish Army.

When Pilecki discovered the existence of Auschwitz, he suggested a plan to his senior officers. Pilecki argued he should get himself arrested and sent to the concentration camp. He would then send out reports of what was happening in the camp. Pilecki would also explore the possibility of organizing a mass break-out.

Pilecki's colonel eventually agreed and after securing a false identity as Tomasz Serafinski, he arranged to be arrested in September, 1940. As expected he was sent to Auschwitz where he became prisoner 4,859. His work consisted of building more huts to hold the increased numbers of prisoners.

Pilecki soon discovered the brutality of the Schutz Staffeinel (SS) guards. When one man managed to escape on 28th October 1940, all the prisoners were forced to stand at attention on the parade-ground from noon till nine in the evening. Anyone who moved was shot and over 200 prisoners died of exposure. Pilecki was able to send reports back to the Tajna Armia Polska explaining how the Germans were treating their prisoners. This information was then sent to the foreign office in London.

In 1942 Pilecki discovered that new windowless concrete huts were being built with nozzles in their ceilings. Soon afterwards he heard that that prisoners were being herded into these huts and that the nozzles were being used to feed cyanide gas into the building. Afterwards the bodies were taken to the building next door where they were cremated.

Pilecki got this information to the Tajna Armia Polska who passed it onto the British foreign office. This information was then passed on to the governments of other Allied countries. However, most people who saw the reports refused to believe them and dismissed the stories as attempts by the Poles to manipulate the military strategy of the Allies.

In the autumn of 1942, Jozef Cyrankiewicz, a member of the Polish Communist Party, was sent to Auschwitz. Pilecki and Cyrankiewicz worked closely together in organizing a mass breakout. By the end of 1942 they had a group of 500 ready to try and overthrow their guards.

Four of the inmates escaped on their own on 29th December, 1942. One of these men, a dentist called Kuczbara, was caught and interrogated by the Gestapo. Kuczbara was one of the leaders of Pilecki's group and so when he heard the news he realized that it would be only a matter of time before the SS realized that he had been organizing these escape attempts.

Pilecki had already arranged his escape route and after feigning typhus, he escaped from the hospital on 24th April, 1943. After hiding in the local forest, Pilecki reached his unit of the Tajna Armia Polska on 2nd May. He returned to normal duties and fought during the Warsaw Uprising in the summer of 1944. Although captured by the German Army he was eventually released by Allied troops in April, 1945.

After the Second World War Pilecki went to live in Poland.The Polish Secret Police had him executed in 1948. It is believed that this was a result of his anti-communist activities.
Only Ghosts And Echoes -
Posted by Felis in Heroes, History (Sunday February 12, 2006 at 5:03 pm)
I learnt about Witold Pilecki only by accident, when my maternal grandfather dropped his name while talking about his former associate and the then Polish Prime Minister Jozef Cyrankiewicz.

- Cyrankiewicz, he said, could have saved Pilecki but of course his own heroic tale could have been ruined.

I started asking my grandfather additional questions and learnt a few things about this man, Witold Pilecki, who according to my grandfather’s patchy story, volunteered to go to Auschwitz to gather intelligence for the Home Army (Polish Military Underground Organization) operating during the German occupation.

It was, I think, 1967 and Witold Pilecki as far as the communist authorities were concerned, officially never existed.

My grandfather knew Jozef Cyrankiewicz because both of them were members of PPS -Polish Socialist Party before WWII (PPS was a social-democratic party). Cyrankiewicz was captured and sent by the Germans to Auschwitz in 1942 but my grandfather was saved from being captured by his new identity supported by false documents. After the war, most of the members of PPS accepted the communists’ offer to join the Soviet bandwagon in exchange for good positions within the new administration and sometimes because they weren’t sure what might happen to them if they refused.

This move gave the communists more legitimacy among Western countries as well as the desperate Polish nation.

Or so they thought.

The communist party members were mostly imported from the Soviet Union.

These people, officially Polish, very often could not speak the language and like the first President Boleslaw Bierut were full time NKVG (Soviet Security) employees (the real Polish communist who ended up in Russia after 1939 were mostly executed by Stalin in the 40’s).

And so PPS and PPR (Polish Worker’s Party) were amalgamated into PZPR (Polish United Worker’s Party).

My grandpa was one of those scoundrels, who joined the new organization and for the rest of his life tried to convince himself that his decision was morally justified. He never really made it to the “top” and that is probably why he felt resentment towards Cyrankiewicz for not assisting his old comrades a little bit harder.This is how I learnt about Witold Pilecki for the first time. My grandfather made bitter comments about Cyrankiewicz’s duplicity.

I digress.

I started searching for some more information about Pilecki and slowly a picture emerged, which as much as it was depressing, gave me the feeling of faith in certain moral values, which I thought were long time dead.

Witold Pilecki was rehabilitated only in 1991 and so as I was searching a few days ago for some extra materials about him, I discovered this Wikipedia entry.

There are more sources available on line but because most of them are in Polish, I decided to quote and to translate some additional and interesting aspects of Pilecki’s life story to pay a tribute to the man, who I think, deserves much more recognition.

It was 1940 the Secret Polish Army received conflicting reports about this “new facility” being built and expanded by the Germans in Auschwitz (Oswiecim in Polish) near Kraków.The commanders of the underground, secret army were also receiving requests from the Polish Government, in exile in London; to investigate and to report about German activities around Auschwitz as the unconfirmed rumors about atrocities taking place there reached the allied forces. Witold Pilecki, a lieutenant in the underground army, was the man who volunteered to Auschwitz.

Witold Pilecki was born in 1901 in Oluniec in Russia, where his family was exiled for taking part in the 1863 uprising against Russian occupation of Poland. In 1910 his family moved back into the remains of their property (Pilecki family were small gentry-landowners) near Wilno (today Vilnius). In 1918, he volunteered for the Polish Army that was being formed at that time, and then fought in the Polish-Bolshevik War of 1920.


Witold Pilecki in his cavalry uniform
In 1921 Pilecki took leave from the army to pass his High School Certificate exams (Matura). He attempted studying fine arts at the Stefan Batory University for a while.

Finally, he finishes Military school of Cavalry Reserve in Grudziadz and after being transferred to the Army Reserve as a second lieutenant, he takes over the farm management in his family property in Sukurcze in 1926. He lived and worked in Sukurcze until the outbreak of WWII. These were the happiest years of his life.



Witold Pilecki in before WWII

In 1931 Pilecki married Marianna Ostrowska, a teacher from Masovia. They had two children, a son Andrew and daughter Zofia. In the September campaign of 1939, Pilecki fought as a member of the “Prusy” army group. In November after the collapse of Polish defenses, he helped to found the Secret Polish Army, where he served as the Chief of Staff. In August 1940 Pilecki volunteered to infiltrate Germany’s Auschwitz Concentration Camp at Oswiecim
with the following objectives in mind:

Setting up of a secret organization within the camp to:
Provide extra food and distribute clothing among organization members.
Keep up the morale among fellow inmates and supply them with news from the
outside.
Preparing a task force to take over the camp in the eventuality of the
dropping of arms or of a live force (e.g. paratroops).
Report all of the above to the Secret Army headquarters
On September 19, 1940, with the permission of his commanding officers, he intentionally allowed himself to be captured by the Germans during a round-up in Warsaw’s suburb Zoliborz.

He arrived at Auschwitz at 10 P.M. on September 21, 1940, in the “second” Warsaw transport, under the name Tomasz Serafinski. He was registered as number 4859.

Â


Oswiecim - Pilecki’s mug shot
Â

Fragment of Pilecki’s diary (1) translated from Polish:

They made us run straight ahead towards the thicker concentration of lights. Further towards the destination (the SS troopers) ordered one of us to run to the pole on the side of the road and immediately a series from a submachine gun was sent after him.

Dead.

Ten other inmates were pulled out at random from the marching column and shot with pistols while still running to demonstrate to us the idea of “collective reprisal” if an escape was attempted by any one of us (in this case it was all arranged by the SS troopers).

They pulled all eleven corpses by ropes attached to just one leg. Dogs baited the blood soaked bodies.

All of it was done with laughter and jeering.

We were closing to the gate, an opening in the line of fences made of wire.

There was a sign at the top: “Arbeit macht frei” (Through Work To Freedom).

Only later we could fully appreciate its real meaning.

Pilecki survived his first days in Auschwitz and later established the first cell of his secret organization.

Fragment of Pilecki’s diary (2) translated from Polish:

From the darkness, from above the camp’s kitchen, Seidler the butcher spoke to us: ” Do not even dream that any one of you will get out of here alive.
Your daily food ratio is intended to keep you alive for 6 weeks; whoever lives longer it’s because he steals and those who steal will be placed in SK, where nobody lives for too long.”

Wladyslaw Baworowski - the camp’s interpreter translated it to us into Polish.

SK (Straf-Kompanie - Penal Company).

This unit was designated for all Jews, Catholic priests and those Poles whose “offences”
were proven. Ernst Krankemann, the Block Commander, had a duty of finishing off as many prisoners of the unit as he possibly could to make room for new, daily “arrivals”.

This duty suited Krankemann’s character very well.

If someone accidentally moved just little bit too much from the row of prisoners, Krankemann stabbed him with his knife, which he always carried in his right sleeve.

If someone, afraid of making this mistake, positioned himself slightly too far behind, he would be stabbed by the butcher in the kidney.

The sight of a falling human being, kicking his legs and moaning aggravated Krankemann.

He would jump straight away on the victim’s rib cage, kicked his kidneys and genitals, and finished him off as quickly as possible.

In ‘The Polish Underground Movement in Auschwitz’ Garlinski says:.

Pilecki’s secret organization, which he called the ‘Union of Military Organization’, was composed of cells of five prisoners who were unknown to one another with one man designated to be their commander.

These cells were to be found mainly in the camp hospital and camp work allocation office.

Once the first cells were established, contact with Warsaw became essential.
It so happened that at the time, by exceptionally fortuitous circumstances, a prisoner was released from the camp who was able to take Pilecki’s first report. Later reports were smuggled out by civilian workers employed in the camp. Another means was through prisoners who had decided to escape.

From the very start Pilecki’s principal aim was to take over Auschwitz concentration camp and free all the prisoners. He envisaged achieving this by having Home Army detachments attacking from the outside while cadre members of his Union of Military Organization, numbering around a thousand prisoners, would start a revolt from within. All his reports primarily concerned this matter. However, the Home Army High Command was less optimistic and did not believe such an operation to be viable while the Eastern Front was still far away.

In his diary Pilecki didn’t give the SS troopers much credit, and was certain that his organization could have taken control of the camp.

He waited for orders from the headquarters but at the same time the Germans started arresting members of Pilecki’s secret organization and he knew his time was up.

He also believed that if he could present “his case” in person some action would be taken.

Pilecki therefore felt it necessary to present his plans personally. This meant that he would have to escape from the camp, which he succeeded in doing with two other prisoners on 27th April 1943. Before the breakout Pilecki passed on his position within the camp organization to fellow inmate Henryk Bartoszewicz. However, neither his subsequent report nor the fact that he presented it in person altered the high command’s decision.

Fearing the reprisals on the entire Polish population was one of the reasons why such action was not allowed by the high command in London.

Another one was that there was no way to hide or to move such enormous number of people anywhere and with the Eastern Front still far away the whole project was considered unrealistic.

Witold Pilecki escaped from Auschwitz on the Easter Monday 1943, he also survived the Warsaw Uprising an the German POW camp in Germany.

He returned to Poland after the war and started organizing resistance
against the communists.

When he learnt that the Allies would not help to liberate Poland from the Soviets he started demobilizing the military underground organization.

It was then, that the communists arrested him.

Â


Pilecki - communist jail mug shots
Â

He was interrogated and tortured for many months. His finger nails were pulled out and his collarbones broken and he could hardly walk.

He never “talked”.

After his process, which was a simple farce, he was sentenced to death by a firing squad.

There was no firing squad though.

The executioners dragged him the basement of the Security Headquarters building, into the boiler room.

He was gagged and could not walk.

They shot him with a single slug into the back of his head. He was buried somewhere on the rubbish tip next to the Powazki Cemetery.

His body was never found.

Sunday, March 23, 2008

śpiew ptaków i koncert skrzypcowy

śpiew ptaków i koncert skrzypcowy

Wednesday, March 12, 2008

Profesor Wolniewicz + Profesor Nowak w TV TRWAM

Profesor Wolniewicz + Profesor Nowak w TV TRWAM

Prof.Boguslaw Wolniewicz o antypolskiej postawie mediow

Prof.Boguslaw Wolniewicz o antypolskiej postawie mediow

Piesn Heleny - Ogniem i Mieczem

Piesn Heleny - Ogniem i Mieczem

O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej

O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej

Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 2)
Nasz Dziennik, 2008-03-12
O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej
Siostra Teresa Antonietta Frącek RM

Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat

Na specjalne omówienie zasługuje ukrywanie dzieci żydowskich w ponad 40 sierocińcach zgromadzenia. "Zakłady dla sierot Rodziny Maryii przepełnione były dziećmi żydowskimi, gdyż - jak relacjonują siostry i osoby spoza zgromadzenia - nie odmawiano pomocy dzieciom, narażonym na niechybną śmierć".

Przełożone i siostry, w poczuciu obowiązku ratowania prześladowanych, ryzykowały swoim życiem i mieniem zgromadzenia. Największe zasługi na tym polu położyła matka prowincjalna Matylda Getter. "Jej energia - wspomina Jan Habdank - mądrość, praktyczność, nieustraszona odwaga zabłysły w całej pełni podczas okupacji hitlerowskiej" (Wspomnienie... o Matce Matyldzie Getter "Matusia", "Słowo Powszechne", 1968, nr 35).
"Nie wiem, co bardziej ceniłam u Matusi - pisała dobrze znająca ją z lat okupacji Maria Niklewicz - czy męski rozum, czy delikatność kobiecą, czy szybkość decyzji, czy zmysł organizacji, czy zawsze trafne rozstrzygnięcia, czy niewyczerpaną cierpliwość w udzielaniu się wszystkim, czy gotowość wyrzeczenia się siebie o każdej chwili dnia i nocy" (List do m. Heleny Kaniak, 10.08.1968 r., ARM II 60). A trzeba tu dodać, że m. Getter była to już starsza osoba, licząca w chwili wybuchu wojny 69 lat. Jej przenikliwość, otwartość na potrzeby ludzkie, roztropność i trafność posunięć, szacunek, jakim się cieszyła wśród ludzi świeckich i duchownych, podkreślają także inne relacje (Relacja Marka Gettera, 7 marca 1992 r., Warszawa, ARM AZ VIII 47).
Ogromnie dużo Żydów, dzieci, młodzieży i starszych przeszło przez skromny drewniany dom - siedzibę m. Getter w Warszawie przy ul. Hożej 53, skąd dzieci kierowane były do sierocińców, dorosłe dziewczęta do pracy do zaufanych rodzin, osoby starsze do klasztorów zgromadzenia usytuowanych w odosobnieniu, a pewna ich część ukrywała się w tymże domu na Hożej. Stale przebywało tu pewne małżeństwo, kilka kobiet, a w internacie grupa dziewcząt.
Do m. Getter zwracali się Żydzi, a najczęściej ich protektorzy i wysłannicy z prośbą o zaopiekowanie się dziećmi, znalezienie pracy, miejsca ukrycia. Jakie uczucia targały sercami tych dzieci, możemy poznać z relacji Małgorzaty Mirskiej, która wyprowadzona z getta i ukrywana przez wiele osób, przyszła wreszcie na Hożą wraz z młodszą swą siostrą Ireną. Wspomina ona: "Strasznie się bałam, ponieważ miałam okropny wygląd, 'złą twarz'... Przechodząc przez furtę, miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka przełożona Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: Tak. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną" (Relacja, VIII, 99).

Ukrywanie dzieci żydowskich w sierocińcach
Ważną sprawą było wyrobienie dzieciom żydowskim nowych dokumentów, zmiana nazwisk i imion, zaopatrzenie w metryki urodzenia. W tym celu siostry zbierały z różnych stron Polski katolickie metryki, np. ze Lwowa, Grodna, Wadowic, Wilna, Wołkowyska, a przede wszystkim z parafii warszawskich: św. Barbary, św. Floriana, Św. Krzyża, św. Wojciecha, św. Jakuba i Wszystkich Świętych. W archiwum zgromadzenia w Warszawie przechowuje się 13 metryk wyrobionych w powyższych parafiach dla dzieci "Sierocińca Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Aninie", założonego w 1941 r. i usytuowanego w willi Lotha, przy ul. Poniatowskiego (obecnie - Zorzy), a także blankiety metryk z podpisem i pieczęcią parafii, przygotowane dla dzieci żydowskich.
We Lwowie w wyrabianiu metryk współpracowały siostry z parafią św. Antoniego. Nowe metryki dr Helena Krukowska naświetlała lampą kwarcową, aby nabrały barwy starych, pożółkłych dokumentów. Dla Żydówek w Łomnie, w powiecie Turka nad Stryjem (obecnie Ukraina), s. Zofia Blanka Pigłowska wyrabiała metryki w parafii św. Marii Magdaleny we Lwowie. Wypisywała najpierw z ksiąg metrykalnych nazwiska dzieci, których wiek odpowiadał Żydówkom z Łomny, a następnym razem prosiła urząd parafialny o odpisy tychże metryk, nie wtajemniczając księży w szczegóły. Tym sposobem dzieci w Łomnie przyjmowały nowe nazwiska (Relacja VII 172).
Część dzieci urzędowo kierował do domów sierot Wydział Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy, samorządy lokalne lub Rada Główna Opiekuńcza. Dla niektórych starały się siostry o urzędowe skierowanie i te były finansowane przez powyższe instytucje, resztę dzieci m. Getter bezpośrednio kierowała do sierocińców, gdzie koszty ich utrzymania pokrywały same siostry, względnie - o ile mogły - rodziny dzieci.
Najwięcej dzieci żydowskich ukrywały siostry w pięciu sierocińcach zgromadzenia w Warszawie przy ul. Chełmskiej, Hożej, Wolności (dwa zakłady), Żelaznej, i w kilkunastu podwarszawskich, liczących od 30-200 wychowanków. Te ostatnie niemal wszystkie założyła m. Getter po I wojnie światowej i usytuowała je w wyjątkowo pięknych okolicach, aby już samo miejsce dodawało uroku i ciepła zakładom, które miały stać się domami rodzinnymi dla wychowanków. Każdy z zakładów znajdował się w pewnym odosobnieniu, otoczony parkiem, lasem lub ogrodem, składał się nieraz z kilku budynków i posiadał obszerne zaplecze gospodarcze, co ułatwiało ukrycie zagrożonych. Zakład w Płudach na obszernym terenie leśnym posiadał 10 większych i mniejszych budynków, w których dzieci - podzielone na grupy, tak zwane rodzinki - miały do dyspozycji własny domek (Chochlik, Polonka, Rusałka, Zacisze, Izolatka, Klauzura).
Wielkim ryzykiem, graniczącym z bohaterstwem, było przewożenie dzieci żydowskich do zakładów Rodziny Maryi, ponieważ Niemcy kontrolowali pasażerów na dworcach i dokonywali rewizji w pociągach. Stąd też niejedną straszną chwilę przeżyły siostry wiozące dzieci. Te o wybitnie semickich rysach m. Getter oddawała do ukrycia u rodzin prywatnych, przeważnie w Milanówku. Wiele sióstr wtajemniczonych w tę akcję nieustannie kursowało z dziećmi żydowskimi, przewożąc je z Warszawy do domów zgromadzenia, do rodzin prywatnych, do szpitali warszawskich, zwłaszcza na Woli przy ul. Płockiej.
Siostra Janina Kruszewska wspomina, że wielokrotnie, gdy miała przewozić dziecko żydowskie, opanowywał ją straszny lęk przed niebezpieczeństwem. Kiedyś powiedziała do m. Getter: "Matusiu, ja się strasznie boję, na Dworcu Gdańskim są niemieckie kontrole". Wówczas m. Getter, aby dodać odwagi wylęknionej siostrze, powiedziała: "Zobacz, jakie to dziecko ma piękne, niewinne oczy". Niejednokrotnie siostry znajdowały się w wielkim niebezpieczeństwie. Żadna jednak z nich nie doznała z tego powodu represji, chociaż niejednokrotnie Niemcy rozpoznawali Żydówki (Relacje, VII 65, 162).
W zakładzie "Opatrzności Bożej" z Warszawy, przy ul. Chełmskiej 19, gdzie od 1942 r. obowiązki przełożonej pełniła s. Olga Schwarc, przebywało 180 dzieci, a wśród nich od 10 do 20 dzieci żydowskich. Znalazły tu schronienie m.in.: córka zamordowanych rodziców spod Łowicza, dwie dziewczynki: jedna po stracie rodziców błąkała się po polu i spała w psiej budzie, drugiej ojciec otruł się, a matka pracowała dorywczo; inna z uratowanych mieszkała po wojnie we Francji i utrzymywała kontakt z dawną przełożoną; były tu także małe dziewczynki - Maria i Halinka (Relacja, VII 53, VIII).
Siostra Ludwika Peńsko, wychowawczyni z Płud, zapisała w swym wojennym pamiętniku: "Matka Getter przed oddaniem mi pod opiekę grupy III-ej, w Płudach, w której była połowa dziewczynek żydowskich, powiedziała: 'Wiem, że siostra otoczy troską wszystkie dzieci... Nie mogę nikogo zmusić, ani nakazać pracy, gdzie w każdej chwili grozi śmierć. Wiedziałam, że siostra się zgodzi'. To mnie zobowiązywało".
W księgach ewidencyjnych i meldunkowych dzieci żydowskie figurowały jako sieroty polskie wyznania rzymskokatolickiego (zachowały się księgi w Białołęce, Brwinowie Płudach, Pustelniku - Marki, w Warszawie przy ul. Hożej. Najwięcej miał ich zakład wychowawczy w Płudach, przez który przeszło ponad 40 Żydówek, a w czasie Powstania Warszawskiego wśród 500 dzieci ewakuowanych z kilku sierocińców przebywało w piwnicach płudowskich około 100 żydowskiego pochodzenia.
Siostry pracujące w wojennych sierocińcach w Aninie, w domu ks. Marcelego Godlewskiego (1939) i w założonym przez Delegaturę Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Wawrze (1941), włączyły się w akcję niesienia pomocy dzieciom żydowskim. Jeden i drugi dom gromadził po 40 wychowanków, a wśród nich każdy ukrywał około 20 chłopców żydowskich. Pierwszą czynnością było zdobycie dla dzieci żydowskich nowych dokumentów, zmiana nazwisk, zaopatrzenie w metryki urodzenia. W tym celu siostry zbierały z różnych stron Polski katolickie metryki, w czym pomagał im ks. Marceli Godlewski, a także ks. Zygmunt Kaczyński.
Liczba dzieci żydowskich w sierocińcach przedstawiała się następująco: w Aninie - jak wspomniano wyżej - w sierocińcu Polskiego Komitetu Opiekuńczego - 20, w Aninie przy ul. Trawiastej - ok. 20, w Białołęce - 20, w Brwinowie przy ul. Konopnickiej i Szkolnej - po kilka, w Kostowcu - od 10 do 15, wśród nich Felicja Seifert, we Lwowie przy ul. Kurkowej - ok. 12, przy ul. Słodowej - 15, w Łomnie - od 22 do 26, w Międzylesiu "Zosinek" - ok. 17, w wieku od 8 do 11 lat, w Międzylesiu "Ulanówek" - od 12 do 15 dziewczynek, w Płudach - 40, w Pustelniku - 12, w Warszawie przy ul. Chełmskiej - od 10 do 20, przy ul. Żelaznej - ponad 15, w Instytucie Higieny Psychicznej przy ul. Wolność 14 - kilkanaście, w Samborze - 10 oraz kilkoro niemowlaków. W pozostałych sierocińcach liczba dzieci żydowskich była mniejsza, np. w Nieborowie k. Łowicza wśród 15 dziewcząt polskich - 1 Żydówka, kilka w Kołomyi, po 2 w Mircu i Podhajcach. Wskutek częstego przewożenia dzieci żydowskich faktyczna ich liczba była znacznie większa.
W wojennych sierocińcach we Lwowie - w domu generalnym przy ul. Kurkowej 45, pod opieką sióstr przebywało około 10 dzieci (wśród nich Ewa, Marysia, Lusia, Krysia, Janina Glińska), a w domu prowincjalnym przy ul. Słodowej 6, m. Janina Wirball, wikaria generalna, przygarnęła ponad 10. W akcji ratowania Żydów domy te współpracowały z RGO we Lwowie, z siostrami z placówek wschodnich, a także z m. Getter w Warszawie, która niejednokrotnie wspomagała cierpiące niedostatek siostry i ich sieroty darami materialnymi (Listy m. Janiny Wirball do m. Matyldy Getter - z lat 1942-1945, ARM AZ II 283).
Chłopców żydowskich lokowała m. Getter w sierocińcach zgromadzenia w Aninie, Białołęce i Kostowcu, także w Woli Gołkowskiej, a starszych przekazywała do zakładów prowadzonych przez michalitów, orionistów i salezjanów, zwłaszcza do Strugi. W ramach ukrywania Żydów współpracowały siostry z innymi zgromadzeniami żeńskimi, np. Siostrami Niepokalankami w Warszawie.

Wykazały największą odwagę i bohaterstwo
Ciekawe są drogi prowadzące dzieci żydowskie do zakładów zgromadzenia. Najczęściej, jak wyżej wspomniano, kierowała je m. Getter, wydziały opieki społecznej lub RGO, a do zakładów przewoziły siostry. Zdarzały się jednak wyjątkowe wypadki. Zrozpaczona matka przerzuciła swoje dziecko na teren zakładu w Płudach w dniu, kiedy Niemcy prowadzili Żydów do Henrykowa na rozstrzelanie. Danutę Rajską przywieziono do Płud w worku, znalazła tu także schronienie Janina Dawidowicz oraz inna dziewczynka wyniesiona z getta warszawskiego w pojemniku na śmieci. W Aninie, gdzie znalazło schronienie i ratunek około 20 chłopców, przywożonych z getta przez ks. Godlewskiego, było także niemowlę oderwane od martwej matki na placu egzekucji oraz dziewczyna posługująca się nazwiskiem Hanka Sokołowska i nowymi dokumentami, wyrobionymi jej przez ks. Zygmunta Kaczyńskiego z Warszawy, pod którego opieką na Nowogrodzkiej znajdowała się także jej siostra - Janina.
Do sierocińca we Lwowie przy ul. Kurkowej, 6-letnie dziecko przyprowadził franciszkanin lwowski. W internacie przy ul. Żelaznej wśród Żydówek w wieku szkolnym ukrywały siostry 3-letnią dziewczynkę z tatuażem hebrajskim na ciele, znalezioną w norce pod chodnikiem, oraz 4-letniego chłopca, którego przyniósł z getta gestapowiec, przekupiony złotymi dolarami przez ojca dziecka inż. Mieczysława Rynga (Relacja s. T. Reformai i Jana Wernika AZ VII 196, VIII 83). Do zakładu wychowawczego w Łomnie dzieci żydowskie przewoziła z Wydziału Opieki Społecznej m.st. Warszawy s. Blanka Pigłowska. W Mircu wychowywały siostry dziewczynkę, którą znalazł w lesie policjant, a w Podhajcach niemowlę podrzucone pod urząd gestapo. Do sierocińca w Samborze mieszkańcy kierowali dzieci żydowskie, cygańskie, w tym niemowlęta.
Dla wielu dzieci, także osób starszych, musiano często zmieniać miejsca ukrycia. Taką drogę przeszła Lidia Kleinmann, córka lekarza z Turki, z okupacyjnym nazwiskiem Maryla Wołoszyńska (obecnie mieszkającej w USA). Ojciec oddał ją pod opiekę sióstr Rodziny Maryi pracujących w szpitalu w Turce. Te przekazały ją do Lwowa pod opieką m. Janiny Wirball, stąd w 1942 r. oddano ją do szkoły sióstr w Łomnie; wraz z wysiedlonym zakładem "Łomna" znalazła się w Warszawie (1943), a podczas Powstania Warszawskiego przeżyła ewakuację wraz z dziećmi i siostrami do Kostowca (1944).
Technika przechowywania dzieci w przepełnionych zakładach Rodziny Maryi wymagała od sióstr nieustannego wysiłku, troski i czuwania, by uchronić wychowanki przed niebezpiecznymi rewizjami niemieckimi. W ukrywanie dzieci wtajemniczano jak najmniej osób, nawet z personelu zakonnego. Dzieci "o złym wyglądzie", o rysach wybitnie semickich, nie mogły swobodnie poruszać się na terenie zakładów. W chwilach niebezpiecznych były odosobniane. W Płudach, by nie zwracać na siebie uwagi innych dzieci, chodziły także na nabożeństwa.
Aby zatuszować rysy semickie, zakonnice wykazywały wiele inwencji i sprytu: bandażowały dzieciom głowy, nakładały na oczy lub nos opatrunki, utleniały włosy. Podczas wizyt niemieckich w zakładach w Aninie i Samborze wychowawczynie organizowały szybkie zabawy, aby uniemożliwić Niemcom rozpoznanie dzieci żydowskich. W Łomnie i w Płudach wyprowadzały dzieci na obszerny teren zakładu, a we Lwowie przy ul. Kurkowej jedną z dziewczynek o rysach typowo semickich chowano na czas kontroli pod beczkę. W razie wykrycia miała udawać niemowę. W Aninie zabandażowane dzieci kładziono do łóżek jako chore, a w Pustelniku przełożona wysyłała dziewczynki do kaplicy.
Dzieci żydowskie, początkowo wylęknione i nieufne, drżące na widok Niemców i każdy odgłos dochodzący z dziedzińca, z czasem nabierały zaufania i swobody. Siostry traktowały je na równi z polskimi dziećmi, starały się stworzyć im atmosferę rodzinną, by zapomniały o przykrych przeżyciach i grozie śmierci.
Czym była opieka siostry zakonnej dla nieszczęśliwych dzieci żydowskich, odsłania wypowiedź Żydówki, Małgorzaty Mirskiej-Acher, przebywającej w Płudach pod opieką przełożonej tego domu s. Anieli Stawowiak: "Matka Aniela... była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę, jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, Matka Aniela położyła mi rękę na głowie i powiedziała: 'W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może'. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy" (List Małgorzaty do m. Matyldy Getter, 4 czerwca 1960, New Jork).
Powyższą wypowiedź s. Anieli Stawowiak, przeniesionej w 1943 r. do Ulanówka, potwierdza oświadczenie prof. dr. med. Michała Telatyckiego, który wielokrotnie wizytował wzorowo prowadzony przez nią zakład w Międzylesiu. "Podczas okupacji, poza troską macierzyńską o chore dzieci, zapobiegliwością w zdobywaniu dla nich żywności, odzieży, leków, [...] wykazywała najwyższą odwagę i bohaterstwo, ukrywając w swym zakładzie ok. 12 dzieci żydowskich (wyjętych przez okupanta spod prawa) i ryzykując przy tym swoim życiem" (12 stycznia 1952, AZ II 215).
W Płudach siostry uprzyjemniały dzieciom wieczory przez organizowanie zabaw, gier, loterii fantowych i inscenizacji, jak również starały się dla nich o słodycze. Wyrabiały w nich poczucie godności człowieka, wyczulały na potrzeby bliźnich, w Kostowcu wskazywały na obowiązek niesienia pomocy i dzielenia się z drugimi tym, co mają; pod sierociniec bowiem przychodziły głodne dzieci żydowskie ukrywające się z rodzicami w lesie. Dbały też o ich rozwój intelektualny i wykształcenie, wszystkie dzieci chodziły do szkół prowadzonych przez siostry lub uczyły się w sierocińcach, a starsze uczęszczały na tajne komplety gimnazjalne w Kostowcu, Płudach i Warszawie.
Wypowiedź Marii Niklewicz rzuca światło na kształcenie dzieci żydowskich w Międzylesiu w zakładzie "Ostoja Zdrowia Dziecka". Po latach pisała: "Na terenie klasztoru, oprócz lekarki Żydówki, siostry ukrywały w tym czasie 10-letnią Alinę Koenigstein, córkę adwokata tego nazwiska i jego żony adwokatki. Miała ona lewe papiery jako Basia Rutkowska i nikt, nawet inne siostry i ksiądz kapelan, nie wiedzieli dla bezpieczeństwa, że to Żydówka. Matusia powiedziała mi o tym tylko dlatego, ponieważ prosiła mnie o to, żebym uczyła tę dziewczynkę w zakresie nauki szkolnej, a także za zgodą jej matki, która ukrywała się też u sióstr, ale w innym domu (niewierzącej), abym ją przygotowała do chrztu i I Komunii św., o co dziecko usilnie prosiło" (12 sierpnia 1968).

Wobec groźby śmierci
Ukrywanie dzieci żydowskich połączone było z ciągłą udręką, niebezpieczeństwem denuncjacji i zagrożeniem represjami. Wiadomość bowiem o ukrywaniu Żydów w domach zakonnych docierała do Niemców. Toteż zagrożone dzieci w jednym zakładzie przewożono do innych. W ten sposób Janina Dawidowicz, przebywająca w zakładzie płudowskim (od 11 lipca 1943 r.), jako prywatna wychowanka, pod nazwiskiem Danuta Markowska została przewieziona do zakładu "Łomna" w Warszawie przy ul. Wolność (27 stycznia 1944 r.). Matka Getter, przenosząc ją z Płud, zwróciła się telefonicznie do s. Tekli Budnowskiej, przełożonej Zakładu "Łomna" z pytaniem: "Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże". To był umówiony znak - zakonny szyfr - na oznaczenie dziecka żydowskiego. Na takie pytanie nie było innej odpowiedzi tylko -"tak" (Relacja, VII 85).
Poszukiwaną przez Niemców Danutę Rajską także wywieziono z Płud. Podobnie musiała być przewożona Maria Baczkowska z Bóbrki. Tamtejsze siostry oddały ją do ukrycia m. L. Lisównie we Lwowie, a ta przekazała m. Getter. Początkowo dziewczyna przebywała w Kostowcu, a kiedy rozpoznały ją dzieci w szkole, odwiozły ją siostry do m. Getter w Warszawie, gdzie uczęszczała do szkoły pielęgniarskiej.
Do końca okupacji wisiało nad siostrami niebezpieczeństwo śmierci. Siostrom w Płudach grozili Niemcy zamknięciem szkoły, wywiezieniem do obozu, rozstrzelaniem osób, które ukrywają Żydów. A pogróżki te nie były gołosłowne. Po wydaniu bowiem rozporządzenia Hansa Franka z 15 października 1941 r. i odezwie starosty Łowicza dr. Schwendera z 17 grudnia 1941 r. o karze śmierci dla Żydów opuszczających getto oraz na Polaków udzielających im schronienia i pomocy, Niemcy aresztowali wielu Polaków, dokonywali egzekucji na miejscu lub odsyłali do obozów. Nowe obwieszczenia w tej sprawie wydane przez dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski Ferdynanda von Sammern-Frankennegga 5 września 1942 r. i gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwika Fischera z 10 listopada 1942 r., ponownie groziły karą śmierci Żydom i wszystkim Polakom, którzy udzielają im jakiejkolwiek pomocy. Zagrożenie karą śmierci surowo egzekwowano, za pomoc Żydom zginęło wielu Polaków. Represje dotykały osoby bliskie zgromadzeniu. Irena Wincenciak, nauczycielka szkoły sióstr w Warszawie przy ul. Żelaznej, za pomoc udzieloną Żydom została aresztowana w 1943 r., osadzona na Pawiaku, a następnie wywieziona do Oświęcimia (ARM F-f-13, s. 246). W lesie kostowieckim miała miejsce egzekucja Żydów i Polaków, którzy ich ukrywali w Ojrzanowie (Relacja s. P. Grzegorczyk, VII 11).
Dom w Aninie przeżywał zagrożenie ze strony Niemców, a nawet szantażystów z marginesu społecznego. W bramie posesji sióstr Niemcy zabili zadenuncjowaną Żydówkę, która szła odwiedzić swoje dziecko. Dochodzenie skończyło się na rozmowie Niemców z przełożoną Apolonią Sawicką i ks. Marcelim Godlewskim. Jednak wizyty niemieckie powtarzały się często. W tych beznadziejnych chwilach przełożona wychodziła do Niemców, siostry szły do kaplicy na modlitwę, a wychowawczynie pozostawały przy dzieciach, organizując zabawy. Siostra Anna Korman wspomina, że na czas niemieckiej wizyty położyła obandażowanego chłopczyka do łóżka jako chorego. Po pewnym czasie przyszła sprawdzić, co się z nim dzieje. Kiedy zobaczyła, że dziecko drży ze strachu, a kołderka na nim aż faluje, zabrała go do grupy, by wśród dzieci i zabaw poczuł się bezpieczniej.
W Aninie dwaj osobnicy, podający się za członków konspiracji, wtargnęli w końcu 1943 r. do domu sierot, zażądali listy wychowanków, a następnie kontrolowali sale, pytając rozbudzone dzieci o nazwiska. Padały wówczas imiona i nazwiska o brzmieniu żydowskim. Dzieciom bowiem w Aninie nie zmieniano nazwisk. Osobnicy ci zażądali wysokiej sumy pieniędzy i grozili wysadzeniem domu w powietrze. Ostatecznie rozmówił się z nimi ks. prałat Marceli Godlewski. Prawdopodobnie dano szantażystom okup, ale przez długi czas dom żył w napiętej atmosferze. Nie byli to jednak ludzie z konspiracji, bowiem organizacje podziemne wzywały do pomocy Żydom i występowały przeciwko przejawom antysemityzmu i niewłaściwym postawom wobec Żydów. W 1943 r. wydano nawet szereg wyroków na szantażystów, którzy rekrutując się z marginesu społecznego, szukali własnych korzyści. Niekiedy ze strony samych Żydów groziło siostrom w Aninie niebezpieczeństwo denuncjacji.
Źródła przekazały fakty o dużej ofiarności, odwadze i poświęceniu sióstr, gdy chodziło o ratowanie zagrożonego życia. Z taką postawą spotykamy się w domu warszawskim przy ul. Żelaznej, przylegającym do getta, kiedy przełożoną była Teresa Stępówna. Od 2 lutego 1944 r. znalazła tu schronienie Inka, córka lekarza Józefa Szapiry (zginął w getcie w Kraśniku) i przetrwała do wyzwolenia. Ta 7-letnia dziewczynka, wyprowadzona z getta warszawskiego, ukrywała się w różnych punktach Warszawy, pewien czas nawet u szarytek. Do sióstr Rodziny Maryi oddała ją opiekunka Adela Domanusowa. "Tam znalazła - pisze Domanusowa - schronienie i życzliwe, ciepłe przyjęcie. Przełożona, jej sekretarka i katecheta, po rozmowie ze mną zgodzili się przyjąć dziecko nie bez ryzyka. Okazali się ludźmi o zacnych sercach i odwadze chrześcijańskiej. Pouczywszy Inkę, jak ma postępować, mało mówić, czuwali nad nią specjalnie; zwłaszcza przełożona, pod pozorem, że jest to chorowite dziecko, często odosobniała ją w momentach, gdy mogła się zdradzić nieznajomością prawd wiary czy praktyki religijnej" (Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945, oprac. Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna, Kraków 1966, s. 332).
Siostry ukrywały dzieci żydowskie nie tylko w sierocińcach, ale także w innych domach zakonnych: w Izabelinie - 6 dziewcząt (3 w wieku szkolnym), w Woli Gołkowskiej - 3 dzieci, w Międzylesiu "Nazaret" - 1 dziewczynkę, w Kołomyi - 2 do 4 dzieci. Poza tym sporadycznej pomocy udzielały dzieciom w Ostrej i Puźnikach, a w Mińsku Mazowieckim wraz z kapelanem ks. Stanisławem Wiśniewskim ukrywały przez kilka dni 3 chłopców w wieży kaplicy szpitalnej.
Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 1)
Nasz Dziennik, 2008-03-10
O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej
siostra Teresa Antonietta Frącek RM

Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat

Podejmując temat ratowania Żydów przed zagładą w czasie II wojny światowej, trzeba pamiętać, że zbrojna agresja Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września 1939 r., która wywołała jedną z najokrutniejszych wojen w dziejach ludzkości, miała na celu eksterminację Narodu Polskiego, skolonizowanie jego ziem i ich wchłonięcie przez III Rzeszę w myśl tradycyjnego programu pruskiego militaryzmu "parcia na wschód", uzupełnionego programem polityki nazistowskiej walki o "przestrzeń życiową". Niemieccy najeźdźcy nie mogli od razu zniszczyć Narodu Polskiego, realizowali swoje plany etapami poprzez niszczenie elity intelektualnej, grabienie zasobów materialnych, rolnych i przemysłowych; traktowali ziemie polskie jako źródło surowców i taniej siły roboczej.

Ludność żydowska, stanowiąca w okresie międzywojennym ok. 3,5 mln obywateli Polski, padła po agresji niemieckiej ofiarą hitlerowskiego terroru i jego polityki zagłady. Na przełomie 1939/1940 r. Żydzi zostali dotknięci licznymi atakami dyskryminacji ze strony okupanta, jak: usuwanie z pracy, zakaz uczęszczania do szkół, obowiązek noszenia żółtych opasek z gwiazdą, przymus pracy fizycznej. Momentem przełomowym było tworzenie izolowanych żydowskich dzielnic na okupowanych ziemiach Polski, Związku Sowieckiego, Czech, Jugosławii, Grecji, które stanowiły przejściowy etap w akcji totalnej zagłady Żydów, ułatwiały ograbianie ich z majątku, wyniszczanie głodem, uniemożliwienie łączności z ludnością aryjską.
W getcie warszawskim zamknięto jesienią 1940 r. wszystkie osoby uznane za Żydów w rozumieniu ustaw norymberskich, w liczbie ok. 410 tysięcy. W ciągu następnych dwóch lat zmniejszano jego granice, pogarszano warunki egzystencji, przesiedlano ludność żydowską z innych terenów tak, że liczba Żydów w getcie wzrosła do pół miliona, w tym 15 tys. bezdomnych dzieci. Brak źródeł zarobkowania, głód, ciasnota lokalowa, katastrofalne warunki higieniczne sprzyjały szerzeniu się chorób zakaźnych, wskutek których zmarło ok. 100 tys. ludzi. Decyzja masowej zagłady Żydów zapadła w 1941 r., w następnym roku Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy opracował "generalny plan zagłady" 11 mln Żydów w Europie. Na terenach Górnego Śląska, Kraju Warty, a zwłaszcza Generalnej Guberni Niemcy tworzyli obozy masowej zagłady Żydów, dowożonych niemal z całej Europy.

Organizowanie pomocy dla Żydów
Akcja likwidacji getta warszawskiego, rozpoczęta 22 czerwca 1942 r. pod kryptonimem "Akcja Reinhard", która trwała 9 tygodni, wywołała wstrząsające wrażenie. Tragedia Żydów wzbudziła nie tylko współczucie Polaków, apele polskiego podziemia do państw walczących z III Rzeszą, ale też czynną akcję pomocy. Kierownictwo Walki Cywilnej wydało odpowiednią odezwę, ogłoszoną w prasie podziemnej i powtórzoną przez rozgłośnię radiową BBC w Londynie. Powstało szereg organizacji, stowarzyszeń i ośrodków w celu ratowania Żydów. We wrześniu 1942 r. podjął działalność Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, przekształcony 4 grudnia 1942 r. w Radę Pomocy Żydom "Żegota", stanowiącą porozumienie kilku organizacji społecznych i politycznych, która funkcjonowała do końca okupacji.
Pomoc Żydom nieśli ludzie z różnych środowisk, ugrupowań politycznych, stanów i zawodów okupowanej Polski. Włączyło się w nią duchowieństwo diecezjalne i zakonne, żeńskie zgromadzenia zakonne, całe rodziny i osoby pojedyncze, realizując w tych nieludzkich czasach ideę chrześcijańskiej miłości bliźniego, niesienia pomocy ludziom znajdującym się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Spośród duchowieństwa zasłużyli się na tym polu ks. abp Adam Sapieha, ks. bp Karol Niemira, ks. Władysław Korniłowicz, ks. Jan Zieja, ks. Marceli Godlewski, ks. Antoni Czarnecki, ks. Ferdynand Machay i wielu innych kapłanów, a także dominikanie, franciszkanie, michalici, misjonarze, salezjanie.
Znane są bohaterskie karty ukrywania Żydów przez siostry zakonne z różnych zgromadzeń: benedyktynki, karmelitanki, niepokalanki, szarytki, szare urszulanki. Za przechowywanie Żydów 8 szarytek poniosło śmierć. Spośród rzeszy zakonnic zaangażowanych w akcji ratowania Żydów, zwłaszcza w Warszawie, "piękne karty zapisało sobie Zgromadzenie SS. Franciszkanek Rodziny Marii, kierowane przez szeroko znaną z tej działalności matkę Getter" (T. Prekerowa, Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie, s. 47). Ile dzieci mogło uratować się w klasztorach? Dotychczasowe obliczenia podające, że w około 200 klasztorach zakonnice uratowały ponad 1500 dzieci żydowskich (por. Ewa Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach..., Lublin 2001), nie są pełne i bardzo zaniżone.
Temat ratowania Żydów przez Polaków nie jest dostatecznie opracowany, wprawdzie próby zebrania dokumentacji, wspomnień i relacji były podejmowane w 1947 r., w 1964 r., a także w latach 70. i 80. przez Katolicki Uniwersytet Lubelski i Akademię Teologii Katolickiej w Warszawie, ale nie zostały doprowadzone do końca. To jest karta historii w dużym stopniu zaniedbana. Stąd też propaganda, zarzucająca Polakom obojętność wobec tragedii Żydów w czasie II wojny światowej, a nawet antysemityzm, znajduje wolne pole działania. Polacy nieśli różnorodną pomoc Żydom, zarówno klasztory, jak też osoby prywatne, rodziny, całe wsie, i to z narażeniem własnego życia - bo za to groziła śmierć.
Nie jest przesadą, że dla uratowania jednego Żyda potrzeba było pomocy ze strony przynajmniej 10 Polaków. Ukrywanie ich wymagało ogromnego wysiłku, ciągłej troski, nieustannego czuwania, pomocy wielu osób, i to w atmosferze lęku, terroru i ciągłego zagrożenia.
Jako przykład podam wypowiedź Żyda Gustawa Alef-Bolkowiaka, który ranny w potyczce pod Osą w powiecie opoczyńskim, tylko w czasie swojej choroby doznał pomocy 10 osób, także ze strony ks. Jana Gałęzy i s. Stefanii Miaśkiewicz z Rodziny Maryi oraz kilku lekarzy. "Oto ludzie, którzy jesienią 1942 r., w okresie zaostrzonego terroru ze strony okupanta, z narażeniem swojego życia i życia swoich rodzin - pisze autor - przyszli mi z pomocą". Ten sam płk rezerwy Wojska Polskiego podaje: "W roku 1943 brałem udział w ruchu podziemnym na Lubelszczyźnie. Tysiące uciekinierów z getta lubelskiego i innych rejonów Polski ukrytych było w lasach i po wsiach. Okoliczna ludność nie tylko dostarczała im żywności, ale i aktywnie pomagała w unikaniu obław hitlerowskich. Wielu zapłaciło za to życiem i wiele wsi zostało puszczonych z dymem przez okupanta, który pomoc ukrywającym się Żydom traktował na równi z udziałem w walce zbrojnej przeciwko niemu" (Gustaw Alef-Bolkowiak, ps. "Bolek", Podnoszę głos protestu, Wiedeń, "Ekspres Wieczorny", Warszawa, rok 33 (1968), nr 74, 26 marca 1968).
Oblicza się szacunkowo, że w akcję ratowania Żydów było zaangażowanych od 300 tys. do 1 mln Polaków, którzy z narażeniem swego życia i życia swoich rodzin udzielali Żydom schronienia, przewozili w bezpieczniejsze miejsca, dostarczali żywności. Uważali tę pomoc za akt ludzkiej życzliwości, obowiązek sumienia, podanie ręki człowiekowi skazanemu przez okupanta na śmierć; "ratował, kto mógł". Zresztą zdawano sobie sprawę, iż taki los czeka w kolejności także Polaków. Nie mówię tu o marginesie społecznym, który znajdzie się w każdym narodzie, nawet w getcie warszawskim działała osławiona przestępcza żydowska "13". Ale trzeba pamiętać, że jedynie w Polsce - za udzielenie Żydowi pomocy, podanie kawałka chleba czy też ukrycie - groziła kara śmierci. W żadnym innym kraju europejskim nie było takiej sankcji. Wielu Polaków za ukrywanie Żydów poniosło śmierć z rąk niemieckich.
Tragedia Żydów znalazła po wojnie głośny oddźwięk w całym świecie. Dużo się o tym mówi i pisze, nie zawsze obiektywnie. Ku czci ofiar holokaustu postawiono wiele pomników i tablic pamiątkowych, zaznaczono miejsca ich straceń, ich imionami nazwano wiele placów i ulic, otwarto muzea i izby pamięci, urządza się akademie i wygłasza referaty, organizuje się zjazdy i sympozja, dni pamięci i marsze pokoju - Marsz Żywych. I to jest słuszne. Nie można zapomnieć o tragedii Żydów w latach totalitaryzmu hitlerowskiego, o czym zresztą przypomniała także konferencja w Oslo pod hasłem: "Uratować pamięć holokaustu" - tych, którzy zginęli w latach wojny.
W Instytucie Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie płonie wieczny ogień, a w dalszej części muzeum - od siedmioramiennego świecznika odbijają się w lustrzanych płytach tysiączne płomyki symbolizujące ofiary holokaustu. Przy nastrojowej melodii wymieniane są nazwiska pomordowanych, w większości dzieci. Ich imiona są zapisane, a jeśli nawet nie, to świetliste płomyki upamiętniają ich ofiarę.
Od tego miejsca pamięci warto zwrócić myśl ku innym płomykom, ku tysiącom istnień ludzkich, ku Żydom uratowanym przez Polaków. Rozproszeni po całym świecie: w Anglii, Australii, Belgii, Francji, Italii, Izraelu, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, w Polsce, płoną ogniem życia, choć na ich temat niewiele się mówi i pisze, choć oni sami, przeżywszy gehennę wojenną, nie zawsze chcą powracać wspomnieniami do tych koszmarnych lat, nie publikują swoich przeżyć, choć niejednokrotnie okazują wdzięczność za uratowane życie. Mam tu na myśli dzieci uratowane przez Kościół katolicki, przez polskie zgromadzenia zakonne, a zwłaszcza przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.

Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi wobec tragedii Żydów
Z akcją ratowania Żydów spotkałam się podczas opracowywania dziejów Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach II wojny światowej w 1973, a następnie w 1981 roku. Materiałów do tego zagadnienia prawie nie było. Nasze archiwa spłonęły w czasie Powstania Warszawskiego (1944), a archiwalia lwowskie uległy zniszczeniu podczas wysiedleń, tułaczki, wreszcie repatriacji. Zresztą nikt w czasie wojny nie rejestrował tej akcji. Dopiero zapoznanie się z problemem, po zebraniu ponad 300 relacji od sióstr Rodziny Maryi oraz około 100 relacji od zakonnic z innych wspólnot, księży i osób świeckich, można było poznać nazwiska uratowanych i odnaleźć ich ślad w nielicznych zachowanych księgach ewidencyjnych domów dziecka.
Z przeprowadzonych w latach 1971-1978 badań wynika, że siostry Rodziny Maryi uratowały w czasie okupacji niemieckiej ponad 500 dzieci żydowskich i około 250 dorosłych Żydów. Cyfry te nie są kompletne, raczej zaniżone, ale potwierdzone wiarygodnymi dowodami. Chociaż od wojny upłynęło 60 lat, to jednak nadal zgłaszają się osoby poszukujące miejsca swego ukrycia, których nazwiska dotychczas nie były rejestrowane. W związku z tym zwiększa się ciągle liczba dzieci, którym siostry uratowały życie.
Budzi się pytanie: jak to było możliwe, że siostry Rodziny Maryi uratowały tyle dzieci żydowskich, a także osób starszych? Przecież za to groziła śmierć. Kilka informacji o samym zgromadzeniu i jego działalności ułatwi zrozumienie, wyjaśni przyczyny, a zarazem efekt tej akcji.
Zgromadzenie o nazwie Rodzina Maryi, założone przez bł. ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego w Petersburgu w 1857 r., w północnej stolicy imperium rosyjskiego, a przeszczepione na ziemie polskie w 1862 r., szczególną opieką otaczało sieroty, dzieci ubogie i porzucone. "Zgromadzenie pragnęło stać się dla nich nową rodziną, zastąpić im ciepło utraconego ogniska rodzinnego i brak własnego domu". Przez 50 lat pod zaborem rosyjskim i w samej Rosji siostry prowadziły życie zakonne w ukryciu, działając na zewnątrz poprzez istniejące legalnie zakłady wychowawcze i opiekuńcze. W domach dla sierot, w szwalniach, w szkołach - zatwierdzonych przez władze rosyjskie, siostry prowadziły - obok legalnych programów - tajne nauczanie, chroniły dzieci i młodzież przed rusyfikacją i wynarodowieniem. Poza tym niejednokrotnie ukrywały polskich wygnańców syberyjskich, którzy zbiegli z miejsca zsyłki. Stąd też siostry miały duże doświadczenie na polu tajnych akcji oświatowych, narodowych i patriotycznych.
Przed II wojną światową Zgromadzenie Rodziny Maryi należało do grupy największych rodzin zakonnych w Polsce. Liczyło 1120 sióstr i 160 domów zakonnych (klasztorów), zorganizowanych w trzech prowincjach, z domami głównymi we Lwowie, Warszawie i Poznaniu (miało także osobne prowincje w Rumunii i Brazylii).
W działalności sióstr na czoło wysuwała się ich praca oświatowa i wychowawcza w 60 szkołach, 44 sierocińcach, 58 ochronkach, a także szeroko zakrojona akcja opiekuńcza, pielęgniarska i charytatywna w szpitalach i instytucjach opiekuńczych oraz w ambulatoriach środowiskowych. Duża liczba obszernych zakładów wychowawczych stwarzała dogodne możliwości dla ukrycia w nich zagrożonych działaczy polskiego podziemia i ich rodzin, a także dzieci żydowskich. Wprawdzie zgromadzenie w latach okupacji utraciło wiele domów i miejsc pracy, ale wczuwając się w potrzeby społeczne, zakładało nowe instytucje wychowawcze i opiekuńcze. Na miejsce utraconych sierocińców siostry otworzyły 13 nowych domów dla dzieci, a ogólna liczba ich wychowanków wzrosła z 3500 do 5000.
Poza tym cel, duchowość i charyzmat zgromadzenia, a także patriotyzm, poczucie więzi społecznych ze środowiskiem, którymi przeniknięte były siostry, predysponowały je do ratowania życia zagrożonych osób, także Żydów. W regule zakonnej założyciel zamieścił dwa ewangeliczne wersety, które inspirowały duchowość i działalność sióstr:
"Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć" (Mk 10, 45).
"Kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje" (Mt 18, 5).
Siostry realizowały swoje powołanie w duchu służby, na wzór Chrystusa, i wypełniały swoją misję w społeczeństwie poprzez pracę podejmowaną z poświęceniem w celu niesienia pomocy dzieciom opuszczonym i ratowania ich zagrożonego życia.
Wojna pociągnęła za sobą kolosalne zniszczenia materialne, olbrzymie straty personalne, tysiące zabitych i rannych; pozbawiła wielu ludzi dachu nad głową i środków egzystencji. Siostry Rodziny Maryi, chociaż na równi z całym Narodem odczuwały grozę wojny, to jednak nie ograniczały się tylko do troski o własne życie i mienie zakonne, nie zacieśniały swej pracy jedynie do funkcji wykonywanych przed wojną, ale wyszły poza ich obręb. Dostrzegły nowe potrzeby i nie pozostały wobec nich obojętne. Jedną z nich było niesienie pomocy Żydom.
Ratowanie Żydów w warunkach okupacyjnych to bardzo niebezpieczny odcinek działalności sióstr. Tragizm sytuacji powiększał fakt, że za pomoc Żydom - jak już wspomniano - groziła kara śmierci. I nie była to tylko pogróżka, ale realne zagrożenie, które stale wisiało nad domami i siostrami. Ta świadomość towarzyszyła ciągle wszystkim przełożonym i siostrom zaangażowanym w niesienie pomocy Żydom.
Akcja ratowania Żydów przez siostry Rodziny Maryi była z jednej strony spontaniczna, z drugiej - zorganizowana, kierowana przez przełożoną generalną matkę Ludwikę Lisównę (1874-1944), zamieszkałą we Lwowie przy ul. Kurkowej 45, i przełożoną prowincjalną matką Matyldę Getter (1870-1968), zwaną powszechnie "Matusią", która miała swoją siedzibę w Warszawie, w starym drewnianym budynku przy ul. Hożej 53. Przykład przełożonych działał najlepiej. Jednak odgórne inicjatywy władzy zakonnej zostały zrealizowane dzięki ofiarności i bezgranicznemu poświęceniu sióstr, które osobiście, dzień i noc, w domach dziecka i zakładach opiekuńczych dźwigały brzemię odpowiedzialności za bezpieczeństwo ukrywanych Żydów. Za przykładem i aprobatą władz zwierzchnich pomoc Żydom niosły siostry niemal we wszystkich domach zakonnych Rodziny Maryi. Brak informacji o ukrywaniu Żydów przez siostry w kraju Warty i w Prusach Wschodnich. W kraju Warty ich działalność została zniszczona przez Niemców, prowadzone przez siostry zakłady dla dzieci w Szamotułach (159 dzieci) i starców w Wieleniu (700 osób) Niemcy wysiedlili do Warszawy, przejmując te obiekty dla swoich potrzeb, inne zaś domy, łącznie z siedzibą Prowincji w Poznaniu, zlikwidowali, a siostry wywieźli do obozu w Bojanowie.
W Warszawie w akcję ratowania Żydów włączyła się całym sercem matka Matylda Getter, dom na Hożej, siostry i wszystkie wspólnoty zakonne, które znajdowały się w stolicy i w okolicznych miejscowościach. Dzieci żydowskie ukrywane były w domach dziecka prowadzonych przez siostry w Aninie, Białołęce, Brwinowie (2 domy), Międzylesiu (3 domy), Płudach, jak też w placówkach przeznaczonych dla sióstr starszych i chorych, a także umieszczane u rodzin prywatnych.
W akcji ratowania Żydów siostry współpracowały: z Wydziałem Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy, zwłaszcza z dyrektorem Janem Starczewskim, a po jego aresztowaniu z Antonim Chacińskim, z Janem Dobraczyńskim, kierownikiem Sekcji Opieki, i z Jadwigą Piotrowską; z Radą Pomocy Żydom w Warszawie, z Radą Główną Opiekuńczą we Lwowie, Podhajcach, Brzeżanach, Turce, Samborze, z lekarzami szpitali m.in. we Lwowie (z prof. Gröerem i dr Heleną Krukowską), w Krasnymstawie, Mińsku Mazowieckim, w Warszawie przy ul. Płockiej, z ks. prałatem Marcelim Godlewskim, proboszczem parafii Wszystkich Świętych, z wieloma osobami z konspiracji, z księżmi proboszczami na placówkach wiejskich. Współpracowały też z innymi zgromadzeniami żeńskimi i męskimi. Zagrożone dzieci od sióstr niepokalanek z domu warszawskiego przy ul. Kazimierzowskiej s. Stefania Miaśkiewicz przewoziła do domów Rodziny Maryi przy ul. Hożej i Żelaznej.
O ukrywaniu dzieci żydowskich przez siostry Rodziny Maryi pisali: Władysław Smólski w trzech swoich książkach: "Losy dziecka" (1961), "Zaklęte lata" (1964) i "Za to groziła śmierć" (1981), Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna w publikacji "Ten jest z ojczyzny mojej" (1966), Stanisław Wroński i Zofia Zwolakowa w książce "Polacy Żydzi 1939-1945" (1971), Zofia Szymańska w pamiętniku "Byłam tylko lekarzem" (1979). Drobne informacje podali na łamach prasy: Gustaw Alef-Bolkowiak (1968), Jan Dobraczyński (1970), Jan Habdank (1968), Stanisław Podlewski (1967, 1969), Małgorzata Jaworska i Mirosław Machnacki (1978), Aleksandra Mianowska (1981), Andrzej M. Wrzeszcz (1983), Ewa Kurek (2001).

Monday, March 10, 2008

Piotr Rubik - The Right to Love

Piotr Rubik - The Right to Love


all my best to my polish brothers and sisters.
Lech Alex Bajan
Washington DC US
RAQport.com

Spotkanie kanclerz A. Merkel z prezydentem Rosji D. Miedwiediewem

Spotkanie kanclerz A. Merkel z prezydentem Rosji D. Miedwiediewem
dr Mieczysław Ryba (2008-03-10)
Aktualności dnia
słuchajzapisz

Piotr Rubik "Psalm dla Ciebie" music of today Poland must see!

Piotr Rubik "Psalm dla Ciebie" music of today Poland nust see!



Marek Grechuta - Ojczyzna


Klania sie dla Polonii
Lech Alex Bajan
Washington DC
RAQport.com

Sojusz Talmudu z radykalnymi Protestantami

Sojusz Talmudu z radykalnymi Protestantami


Sojusz Talmudu z radykalnymi Protestantami

Kościół Katolicki w USA jest atakowany przez sojusz talmudystów z radykalnymi protestantami, który to sojusz dąży do wojny przeciwko Iranowi. zgodnie z polityką Izraela. Jednym z głównych wyznawców Talmudu w polityce amerykańskiej jest senator Joseph Liberman, którego poparcie pomogło wyprowadzić kandydaturę John’a McCaine z zupełnego upadku, na pozycję kandydata partii republikańskiej w wyborach w 2008 roku.

Do tego stanu przyczyniło się poparcie dla McCaine’a udzielane mu przez pastora John’a Hagee, radykalnego fundamentalistę protestanckiego, zaciętego i wulgarnego wroga Kościoła Katolickiego. McCain przyjął z dużą wdzięcznością poparcie Hagee i powiedział, że jest bardzo dumny z poparcia Hagee, przywódcy kilkunastu tysięcy fundamentalistów protestanckich, znanego z poparcia dla Izraela.

Prezes Ligi Katolickiej, Bill Donohue, ostro skrytykował McCaine’a za przyjęcie poparcia od Hagee, ordynarnego wroga Kościoła Rzymskiego, człowieka stale nawołującego do posłuszeństwa USA wobec Izraela i do napadu na Iran osi USA-Izrael. Hagee oszczerczo napisał w książce pod tytułem „Jerusalem Countdown: Ostrzeżenie Dla Świata:” „Większość czytelników będzie zszokowanych przez konkretne dowody historyczne, wiążące Adolfa Hitlera z Rzymsko-Katolickim Kościołem w konspiracji mającej na celu eksterminację Żydów”

John Hagee żąda wojny USA przeciwko Iranowi i nuklearnie uzbrojonej Rosji, jako koniecznej według niego, żeby Chrystus wrócił na ziemię. Dzięki służalstwu wobec Izraela, Hagee zrobił karierę i z nieudanego prowincjonalnego kaznodziei, dostał szereg doktoratów „honoris causa” włącznie od Akademickim Kolegium Netanya w Izraelu. Teraz ma on „mega-świątynię” w San Antonio, w Teksasie. Mały grubas z donośnym głosem, przy każdej okazji przeklina Kościół Katolicki najgorszymi słowami i twierdzi, że Żydzi powinni mieć wszędzie pierwszeństwo.

Hagee ma poparcie koszernej gminy żydowskiej w San Antonio mimo tego, że jest on spadkobiercą ciotki, właścicielki hodowli świń. Nie warto by powtarzać nieskończonej ilości idiotyzmów głoszonych przez Hagee gdyby nie był on założycielem ruchu „Chrześcijan Zjednoczonych z Izraelem” i rosnącym w siłę działaczem politycznym w USA.

Hagee grozi „ogniem piekielnym” („hellfire and brimstone”) i zachowuje się jak gdyby był przedstawicielem wszystkich Chrześcijan w USA, gdzie, na przykład jest 27 rozmaitych sekt Baptystów, którzy się między sobą nie zgadzają. Ulubioną przepowiednią, John’a Hagee, jest najazd na Izrael Rosji, zjednoczonej ze wszystkimi muzułmanami na świecie i rozgromienie tego najazdu przez Pana Boga.

Hagee twierdzi, że „Izrael odkładając napad na Iran popełnia samobójstwo,” oraz że „Pan Bóg ukarze USA, jeżeli przyczyni się do stworzenia państwa arabskiego obok Izraela w Palestynie.” Mimo tego rodzaju idiotyzmów John McCain „przyjął z dużą wdzięcznością poparcie Hagee” i powiedział, że „jest bardzo dumny z poparcia Hagee,” którego również bardzo chwali prezydent Bush.

Sojusz talmudystów, ortodoksyjnych Żydów, takich jak senator Joseph Lieberman z radykalnymi protestantami takimi jak pastor John Hagee uratował od upadku kampanię wyborczą senatora John’a McCain’a, który planuje wojnę i okupację Iraku na „następne sto lat,” dla dobra Izraela i amerykańskiego przemysłu naftowego jak też całego kompleksu wojskowo-przemysłowo-syjonistycznego, który steruje polityką w USA.

W prasie wspominana jest możliwość kandydatury, z ramienia partii republikańskiej, John’a McClain’a na prezydenta i Joseph’a Lieberman’a jako wiceprezydenta USA, mimo tego, że w senacie większość kariery Lieberman’a była jako członka partii demokratycznej, której poparcie stracił on z powodu jego poparcia dla przeciągania okupacji Iraku i nawoływania do ataku USA na Iran, co byłoby katastrofą gospodarczą dla ekonomii światowej, osłabionej obecnie z powodu rosnącego kryzysu ekonomicznego w USA.

W sierpniu 2000, Lieberman był zamianowany kandydatem partii demokratycznej na wice prezydenta USA, kiedy Al Gore był kandydatem tej partii na prezydenta USA. Wówczas wybory były rozstrzygnięte przez Sąd Najwyższy na korzyść republikanina, fundamentalisty protestanckiego, George’a W. Bush’a i wiceprezydenta Dick’a Chenney’a, mimo tego, że kandydatura Gore/Lieberman otrzymała wówczas pół miliona więcej głosów niż Bush/Chenney.

Obecnie sojusz talmudystów z radykalnymi protestantami stanowi nadal wielką siłę polityczną w USA jak to widać na przykładzie kampanii wyborczej senatora John’a McCain’a.